Carlos Ruiz powiedział kiedyś: „Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to co, już masz w sobie”. Po napisaniu kilkunastu świetnych dzieł, choćby po „Okularniku”, czy ostatnio wydanym „Czerwonym Pająku”, jak można odnieść się do tych słów z z perspektywy autorki?
Katarzyna Bonda: Są to oczywiście tzw.święte słowa. Zawsze je powtarzam osobom, które czegoś nie zrozumiały, bo jest za dużo wątków, postaci czy skomplikowanych elementów. Nie piszę dla każdego. Jeżeli ktoś ma w sobie podobną percepcję świata, wrażliwość, ten rodzaj przestrzeni emocjonalnej; wtedy jest połączenie między mną, a czytelnikiem i to wszystko trafia. Poza tym uważam, że pomiędzy autorem a czytelnikiem zawsze jest jakieś połączenie, jak między kochankami. Oczywiście nie należy tego czytać dosłownie; chodzi mi o poziom bliskości. Najważniejsze jest to, czego nie widać; jakiś rodzaj emocji, który napędza fabułę. I nie tylko w to wierzę, po prostu wiem, że tak jest.
Niegdyś pewna rosyjska gwiazda telewizji zapytana na wizji o to, kim jest po grani od 40 lat w teatrze, serialach i w filmach powiedziała: „Już nie wiem kim,jestem. Jestem zlepkiem ról...”. Czy takim „zlepkiem ról” może być też pisarka, która napisała bardzo dużo powieści? Pojawiają się obawy, iż można się zagubić, wejść za bardzo w losy bohaterów?
Nie ma takiej możliwości. Przez całe życie pisarskie człowiek doskonali warsztat. Aktorka może faktycznie może nie wiedzieć,kim jest, ponieważ pracuje na własnych emocjach, na własnym ciele, a ja staram się stawiać granicę między rzeczywistością fabularną a moją własną prawdą. Oczywiście wchodzi się bardzo głęboko pomiędzy świat materialny a duchowy. W trakcie pracy nad książką udaje się zbudować pewien rodzaj szczeliny między nimi, w którą wchodzę i rozszerzam ją, gdy zagłębiam się w świat wyimaginowany, ten z konkretnej powieści. Gdy stwarzam kolejne postaci, ta szczelina jest coraz szersza i coraz wygodniej mi się po niej poruszać. Nie jest jednak tak, że pozwalam, by ten świat sobie samowolnie istniał. Można powiedzieć, że jest pewien rodzaj smyczy, na której prowadzę swoje postaci i wydarzenia. Pozwalam im funkcjonować i się rozwijać, ale one nie biorą władzy nade mną. Inaczej dzieje się, gdy czasem decyduję się nasycić jakąś postać swoimi doświadczeniami lub podpatrzonymi obserwacjami. Funkcjonując w rzeczywistości korzystam z doświadczeń różnych osób. I wtedy dzieje się to na poziomie nieświadomym. Ale nie potrafię ocenić, ile w każdej postaci jest moich emocji, tych podpatrzonych, a ile ta postać sama wygenerowała. To nie matematyka, nie da się tego tak określić. Natomiast na pewno dobra literatura nie bierze się ze mnie. Jestem czasem tylko rodzajem anteny i wyłapuję dane, które można przekazać.