We wtorek, po raz pierwszy w historii Unii, Komisja Europejska odrzuciła projekt budżetu jednego z krajów członkowskich. Bruksela domaga się, aby przyszłoroczny deficyt Włoch został sprowadzony bliżej 0,8 proc. PKB, jak wcześniej planowano, a nie 2,4 proc., jak to forsuje koalicja populistycznych ugrupowań: Ligi i Ruchu Pięciu Gwiazd. Teraz rozpoczną się trzytygodniowe negocjacje – jeśli nie zakończą się porozumieniem, to teoretycznie mogą w dalszej perspektywie doprowadzić do nałożenia kar na Rzym odpowiadających aż 0,2 proc. włoskiego PKB, czyli ok. 4 mld euro rocznie.

Ale tylko teoretycznie, bowiem Włosi w tej rozgrywce wcale nie mają słabszych od Brukseli kart. Zobowiązania kraju sięgają astronomicznej kwoty 2,5 bln euro, dziesięciokrotnie więcej niż dług Polski. Taka kwota to efekt 40 lat zaniechanych reform i życia ponad stan. Nie spłaciłby jej w Europie nikt, nawet Niemcy. Jeśli więc państwo włoskie zacznie tonąć, to wraz z nim utoną cała strefa euro i Unia. To zupełnie inny układ sił niż pięć lat temu, gdy Aleksis Cipras musiał przyjąć wszystkie warunki Berlina, bo minister finansów Wolfgang Schäuble był gotów wyrzucić Grecję z Eurolandu.

To starcie nie będzie się rozgrywało w gabinetach unijnych komisarzy, tylko na dwóch zupełnie innych płaszczyznach. Pierwszą są rynki finansowe. Jeśli inwestorzy stracą zaufanie do włoskiego rządu i pojawi się groźba ataku spekulacyjnego, który zachwieje równowagą państwa, Matteo Salvini i Luigi Di Maio mogą pójść na poważne ustępstwa. W ciągu roku rentowność dziesięcioletnich włoskich obligacji, czyli cena, jakiej fundusze domagają się za ryzyko kredytowania Włoch, skoczyła z 2 do 3,5 proc. Zdaniem Credit Suisse, jeśli osiągnie 4 proc., to stabilność włoskiego systemu bankowego stanie pod znakiem zapytania. Moody's już obniżył wycenę ryzyka kredytowego Włoch do zaledwie jednego szczebla powyżej poziomu śmieciowego. To aż cztery noty niżej niż Polska.

Ale ta rozgrywka odbędzie się też na arenie politycznej. Salvini, lider skrajnie prawicowej Ligi, już zapowiedział, że chce, aby w wyborach w maju populistyczna fala zalała Parlament Europejski. W takim wypadku niewielu komisarzy, którzy we wtorek odrzucili projekt włoskiego budżetu, utrzymałoby swoje stanowiska na kolejną kadencję. Dla nich jest jasne, że zbyt ostre stanowisko Unii, blokada programów socjalnych i cięć podatkowych forsowanych przez Włochy mogą jeszcze bardziej wzmocnić notowania ugrupowań eurosceptycznych na Półwyspie Apenińskim i poza nim. Dlatego w zeszłym tygodniu Angela Merkel zaapelowała o wstrzemięźliwość nie tylko do Rzymu, ale i Brukseli.