Pierwszego dnia wojny w stronę swej bazy na Pomorzu, na zachód, przemyka się tuż nad ziemią wielka pokraczna ważka z czarnymi krzyżami na skrzydłach.
Gdy obserwacyjny henschel zbliża się do Wisły, dostrzegają go dwie dwójki myśliwców P-11 z 4. Pułku Myśliwskiego z Torunia. Serie kaemów sieką burty i silnik niemieckiego samolotu. Jego pilot próbuje ratować się lądowaniem na najbliższym polu. Dymiąca maszyna uderza dziobem w ziemię i przewraca się na plecy.
Po chwili w pobliżu ląduje jedna z „jedenastek”. Podporucznik Stanisław Skalski opatruje ciężko rannego niemieckiego pilota. Potem bierze do niewoli ukrywającego się w polu drugiego z lotników, mierząc do niego, jako że pistolet zostawił na lotnisku, ze srebrnej papierośnicy.
Opatruje i jego. Wzywa przez telefon sanitarkę i powstrzymuje miejscowych chłopów, którzy chcą na miejscu wymierzyć sprawiedliwość pilotom. Ten rycerski czyn, jak się wkrótce okazuje, to w tej wojnie zdarzenie wyjątkowe. Od pierwszych jej godzin samoloty Luftwaffe ostrzeliwują bezbronnych polskich pilotów ratujących się na spadochronach.
Następnego dnia w kierunku mostów na Wiśle w Fordonie ciągną niemieckie bombowce. Porucznik Skalski atakuje samotnie siedem dornierów Do-17. Dwa z nich, płonąc, zwalają się na ziemię. Dzień później Skalski zestrzeliwuje dwa henschle. Czwartego dnia walki zalicza swe piąte w 1939 r. zestrzelenie, bombowca Ju-88. To rekord kampanii wrześniowej. Ale nie wszyscy z polskich lotników przypominają sobie sprzed wojny niepozornego blondyna o nieregularnych rysach i lekko zadartym nosie, o powierzchowności niczym niezdradzającej lotniczego asa.