Filmik, który Kevin Spacey wrzucił do internetu, stał się jednym z najważniejszych świątecznych newsów. Spacey zachowuje się i mówi jak bohater „House of Cards", a jednocześnie przemawia od siebie, mówiąc rzeczy w stylu: „zaufaliście mi, chociaż nie powinniście" albo „udowodniłem, do czego zdolni są ludzie", a puentuje to słowami: „pragniecie, bym wrócił". Nawet jeśli ktoś do tej pory nie widział żadnego filmu z Kevinem Spaceym, w co trudno uwierzyć, już po tej trzyminutowej przemowie zorientuje się, z jakiej klasy aktorem ma do czynienia.

Wszystko to dzieje się tuż przed rozpoczęciem jego procesu o molestowanie, po tuzinie innych oskarżeń o najrozmaitsze przewinienia, włącznie z rasizmem. Ze wszystkich najgorszych zbrodni, o jakie można być oskarżonym w dzisiejszym, politycznie poprawnym, show-biznesie, ominęła aktora tylko homofobia. Zapewne dlatego, że sam jest gejem, choć przyznał się do tego dopiero po pierwszych oskarżeniach o molestowanie. Ale, co najważniejsze, w kończącym się roku Kevina Spacey'ego dosłownie wymazano z dwóch produkcji niczym opisanych przez Milana Kunderę komunistycznych dygnitarzy, którzy znikali ze starych zdjęć wraz z utratą wpływów. Albo życia.

Netflix wyrzucił aktora z szóstego sezonu „House of Cards" i nakręcił serial na nowo, co skończyło się porażką i ostatecznie zakończyło dzieje kultowej produkcji. A Ridley Scott musiał przekręcić wiele ujęć w filmie „Wszystkie pieniądze świata", który też sukcesu nie odniósł. Kevin Spacey ma rację. Widzowie chcą, żeby wrócił, i na zdrowy rozum powinien. Jest świetnym aktorem, na razie nic mu nie udowodniono, a oskarżenia potęgują zainteresowanie nim. Ale żyjemy w świecie, gdzie prawie nic się nie dzieje na zdrowy rozum, a już szczególnie dotyczy to Hollywood. I raczej bym obstawiał, że Kevina Spacey'ego wymażą z filmów, w których zagrał lata temu, niż że pozwolą mu wrócić. Oskarżenie o molestowanie to dziś wilczy bilet. Nawet jeśli Spacey zostanie uniewinniony, prawdopodobnie i tak stanie się ofiarą akcji #MeToo, ponieważ już trafił na czarną listę. Tak jak filmowcy podejrzewani o komunistyczne sympatie za czasów maccartyzmu w latach 50.

Autor jest zastępcą dyrektora Programu III Polskiego Radia