Po jednej stronie ulicy – otwarta ponad rok temu galeria handlowa z hipermarketem spożywczym. Po drugiej stronie, vis-à-vis, nieco mniejszy sklep tej samej spożywczej sieci, działający tu od wielu lat, który po ukończeniu budowy galerii wcale nie został zlikwidowany – przeciwnie, przeszedł remont. Kilka kroków dalej – sklep popularnej sieci dyskontowej, a za nim jeszcze jeden, konkurencyjnej marki, otwarty niedawno. Na skrzyżowaniu bar z azjatycką kuchnią, w którym jeszcze do niedawna mieścił się prywatny sklep – funkcjonujący tu „od zawsze", który ostatecznie poległ pod presją nagromadzenia sieciowych graczy.

To opis prawdziwego miejsca na warszawskim Tarchominie. Sklepy stoją jeden przy drugim, a w kolejkach do kas tłumy. Jak wyjaśniał mi szef jednej ze spółek specjalizujących się w budowaniu obiektów dla dyskontów, nie ma w tym sprzeczności, bo każda marka przeznaczona jest dla nieco innego rodzaju klienta, a w sklepach z żywnością zawsze będzie duży ruch, ponieważ tego segmentu tak łatwo nie przejmie internet.

Handel ma się dobrze, nawet w mniejszych miejscowościach jak grzyby po deszczu wyrastają już nie tylko markety popularnych sieci, ale całe parki handlowe – czyli kilka sklepów skupionych wokół „spożywki". Co więcej, takie obiekty stają się poszukiwanym produktem inwestycyjnym.

W polski handel mocno wierzy m.in. EPP – spółka skupia się nad Wisłą na inwestowaniu grubych miliardów euro wyłącznie w ten sektor i na razie nie w głowie jej dywersyfikacja geograficzna. Dlaczego?

– W centrach handlowych odbywa się ponad 71 proc. handlu detalicznego. Polski rynek jest dla nas bezpieczny, bo opiera się na solidnych podstawach ekonomicznych. Jest duży potencjał wzrostu siły nabywczej Polaków w kolejnych latach – mówił mi niedawno członek zarządu spółki. ©?