Na stole (zdalnych) obrad ministrów spraw zagranicznych UE w piątek będzie sprawa restrykcji jedynie przeciwko kilkudziesięciu osobom bezpośrednio zaangażowanym w represje – dowiaduje się „Rzeczpospolita" ze źródeł dyplomatycznych. Chodzi o zakaz ich wjazdu do Unii oraz zamrożenie aktywów na terenie Wspólnoty. Poważniejsze sankcje gospodarcze są obecnie wykluczone.
– Nie chcemy jeszcze bardziej pogrążać warunków życia zwykłych Białorusinów. Wyciągamy też lekcje z kryzysu na Ukrainie sprzed siedmiu lat, gdy Władimir Putin wykorzystał obalenie Wiktora Janukowycza dla zajęcia Krymu i Donbasu. Postawienie Łukaszenki pod ścianą, tak aby nie miał innego wyjścia poza spełnieniem warunków Kremla, nie jest pożądane – mówią nasi rozmówcy.
Za sankcjami, które w Radzie UE wymagają jednomyślnego poparcia, najmocniej w ostatnich dniach opowiadały się Niemcy, Szwecja, Austria, Litwa i Łotwa. Najwięcej oporów miał premier Węgier Viktor Orbán, który w czerwcu poleciał do Mińska z apelem o zniesienie jedynych obowiązujących wówczas restrykcji (na dostawy broni i sprzętu do pacyfikacji protestów). Mimo wszystko węgierski prezydent Janos Ader nie wysłał listu gratulacyjnego do Łukaszenki.
Polska zajmuje stonowane stanowisko. Z naszych informacji wynika, że Warszawa próbuje nakłonić władze białoruskie do wstrzymania represji, w szczególności poprzez te resorty administracji w Mińsku, które – jak MSZ – są otwarte na dialog. Na razie jednak nie przynosi to rezultatów, bo resorty siłowe i sam Aleksander Łukaszenko nie chcą słyszeć o ustępstwach. Polska namawia też Unię do uruchomienia programu wsparcia dla osób poszkodowanych w czasie represji.
Jeśli sankcje, które zapewne wejdą w życie jeszcze w sierpniu, zostaną uchwalone w maksymalnym wymiarze, poza funkcjonariuszami niższego szczebla mogłyby objąć szefa MSW Jurija Karajeu.