Od czerwca 2019 r. w Kościele obowiązuje dokument „Vos estis lux mundi” (VELM) pozwalający m.in. na wyciągnięcie konsekwencji wobec biskupa, który w czasie pełnienia urzędu tuszował przypadki pedofilii wśród duchownych. Zawiadomienie może złożyć każdy i nie wolno na taką osobę nakładać obowiązku milczenia. Samo wyjaśnianie sprawy ma być prowadzone w sposób dyskretny z zachowaniem praw wszystkich uczestników postępowania. W pewnych sytuacjach ma to swoje uzasadnienie, ale czy we wszystkich?

Pod koniec ub. roku abp Wojciech Polak przyznał, że trafiły do niego skargi na pięciu biskupów, którzy w niewłaściwy sposób mieli prowadzić sprawy dotyczące molestowania. Delegat KEP ds. ochrony dzieci i młodzieży nie ujawnił nazwisk hierarchów, stwierdził, że informacje na temat ich ewentualnych zaniedbań przekazał osobom, które mają kompetencje do ich wyjaśnienia. Zgodnie z zapisami VELM proces wyjaśniający nie powinien trwać dłużej niż 90 dni, choć czasem może zostać przedłużony. Minęło osiem miesięcy, a opinia publiczna nie dowiedziała się, którym biskupom postawiono zarzuty, czy były one uzasadnione, czy kogoś upomniano bądź ukarano. Można to zrozumieć – wszak sprawy te nie były publiczne, a jednak może zrodzić się podejrzenie, że nie potraktowano ich z należytą powagą.

Istnieje duże prawdopodobieństwo, że jedną z nich był opisany przez portal OKO.press przypadek biskupa łowickiego Andrzeja Dziuby, który miał zaniedbać wyjaśnienia molestowania. Wedle doniesień dziennikarzy pokrzywdzony w czerwcu ub. roku zgłosił się ze skargą na bp. Dziubę do prymasa, a ten przekazał ją metropolicie łódzkiemu abp. Grzegorzowi Rysiowi (diecezja łowicka wchodzi w skład metropolii łódzkiej). Tu jednak tematu nie podjęto, bo jak twierdzi abp Ryś, z Gniezna nie otrzymał żadnych danych personalnych ani kontaktowych zgłaszającego. Tematem zajął się dopiero wtedy, gdy pokrzywdzony zgłosił się do niego osobiście. Wprawdzie w ciągu 30 dni zakończył dochodzenie i wysłał sprawę do Stolicy Apostolskiej, ale można było to uczynić już rok temu. Trzeba było tylko poprosić Gniezno o szczegóły. Tego zabrakło. W tym przypadku nie można chyba mówić o świadomym zaniechaniu lecz raczej braku porozumienia między podmiotami. Niemniej można także postawić tezę, że przyjęto zasadę, iż rozejdzie się po kościach. Nie rozeszło się i Kościół, który mówi, że podchodzi do tego typu spraw z „należytą powagą”, znów znalazł się pod ścianą.

Mamy w Polsce kilka spraw, które są publiczne, a jednak niewiele o nich wiadomo. To najpierw przypadek bp. Edwarda Janiaka, którego wyjaśnieniem od trzech miesięcy zajmuje się abp Stanisław Gądecki (zgodnie z zapisami VELM sprawa powinna dobiegać już końca), dalej przypadek bp. Stanisława Napierały, seniora diecezji kaliskiej czy bp. Henryka Tomasika z Radomia. Zawiadomienia o ewentualnych zaniedbaniach dwóch ostatnich złożono w czerwcu, ale poza ogólnikowymi pismami do zgłaszających, że nadano im odpowiedni bieg – nic więcej nie wiadomo. W sprawie bp. Tomasika do zawiadamiających w ciągu dwóch i pół miesiąca ze strony Kościoła nie odezwał się nikt. Nie poproszono o szczegóły itp. Cisza. Cisza zapadła też w głośnej sprawie zarzutów molestowania postawionych bp. Janowi Szkodoniowi z Krakowa.

O przejrzystości postępowania mówi się w Kościele – tak na poziomie Watykanu, jak i poszczególnych Kościołów – od dawna. Czasem używa się stwierdzenia, że trzeba zerwać z kulturą sekretu. A jednak wciąż ma się ona dobrze.