Każda prokuratura okręgowa będzie się musiała podpierać delegacjami z prokuratury rejonowej, bo kto rozpozna te sprawy? A to oznacza, że do prokuratur okręgowych przejdą prokuratorzy rejonowi, którzy nie mają doświadczenia w tego rodzaju sprawach. Brak doświadczenia to zresztą nie największy problem. Spójrzmy, jaką kategorię spraw prowadzą prokuratury rejonowe, jakie czynności wykonują osobiście, i co pochłania ich energię. Jeżeli rzucamy liczbami, to rzucajmy dalej. 55,8 proc. spraw załatwianych jest w trybie ugodowym, co oznacza, że prokurator zbyt dużo się nie napracuje. Są w kraju jednostki, w których 30 proc. to sprawy pijanych rowerzystów. Nie są to prokuratury w Warszawie czy innych dużych miastach, ale faktem jest, że w prokuraturach rejonowych 85 proc. spraw toczy się w trybie dochodzenia. Trzeba to wszystko brać pod uwagę, kiedy posługujemy się tą oszałamiającą liczbą 99,5 proc. spraw w rejonie. Odejmijmy od 100 tę liczbę i rzeczywiście zostaje kilka tysięcy spraw, które trafiają do okręgówek i apelacji, ale to sprawy bardzo skomplikowane, trudne, liczące niejednokrotnie setki tomów. Odbiór spraw, które toczą się w takich jednostkach, decyduje o tym, jak prokuratura jest postrzegana. Sprawy jednego czy drugiego posła, celebryty, czy śledztwo będące następstwem czynności operacyjnych są naprawdę bardzo trudne. Prowadzenie czynności to niejedyne obowiązki prokuratur okręgowych. Obrót międzynarodowy, wizytacje, lustracje, nadchodzące oceny okresowe, nadzorowanie postępowania, występowanie przed sądem odwoławczym, obsługa medialna – wszystkie te zadania ustawodawca przewidział dla prokuratur okręgowych. Na to wszystko potrzeba energii, czasu i ludzi.
Może tych wszystkich zadań jest za dużo?
Może, ale czy można ich nie wykonywać? Przecież to nie ja je wymyśliłem. Na prokuraturach okręgowych ciążą też obowiązki statystyczne związane z wymaganiami unijnymi. Czy ja mam zrezygnować z ich zbierania i oznajmić, że Polska ich analizować nie będzie?
Prokuratorzy z rejonu skarżą się, że są oceniani na podstawie statystyk, a te nie zawsze oddają rzeczywistość.
Gdyby tak było, to KRP, która rozpatruje sprawy awansów, nie prowadziłaby tak rozbudowanej oceny prokuratorów. Wynik wizytacyjny przypomina pokaźnych rozmiarów książkę. Ja sam nie przywiązuję zbyt dużej wagi do statystyk. Dawno odrzuciłem wszelkie konkursy jednostek. Nie układam rankingów, chociaż kiedyś były bardzo popularne. Nie wyobrażam sobie jednak szefa korporacji, który nie wie, jak statystycznie wygląda praca w jego firmie. Iluzoryczne jest oczekiwanie ode mnie, że wyciągnę konsekwencje wobec szefów jednostek tylko za to, że w danym okresie statystycznym ich wyniki odbiegały od średniej krajowej. W dodatku wcale nie jest mi tak łatwo odwołać kadencyjnego szefa jednostki. Dotychczas udało mi się z pozytywnym skutkiem załatwić trzy głośne sprawy. Dla dobra całej prokuratury nie mogę czekać, aż taki szef popełni pięć, sześć, siedem czy więcej błędów. Uważam, że czasem wystarczy jedna wpadka, ale jaskrawa i poważna w skutkach. Tak postąpiłem w Gdańsku-Wrzeszczu (Amber Gold). Choć prokurator nie miała na swoim koncie większych błędów, to nie potrafiła wyciągnąć wniosku z tego, co się stało. Nie mówię tego po to, by trząść szefami kadencyjnymi, ale żeby mieli świadomość, że za coś odpowiadają, a nie trwali spokojnie do końca kadencji, nic nie robiąc, podczas gdy Prokuratura Generalna zbiera baty za ich działalność.
Pana wizja prokuratury i ministra sprawiedliwości bardzo się różnią. Minister nie idzie panu na rękę nawet w sprawach, o które pan wnioskuje. Tak jest przy postępowaniach dyscyplinarnych czy likwidacji najmniejszych jednostek. Czuje się pan jak chłopiec do bicia?