„Uwielbia piwko, nie znosi idiotów i odzierania życia z intymności przez paparazzich” – napisano o nim kiedyś w „Jazz Forum”. Bohater dokumentu „Człowiek ze złotym obiektywem” jazzem pasjonował się właściwie od dzieciństwa. Jako nastolatek grywał na trąbce i kontrabasie. Wkrótce potem za namową Leopolda Tyrmanda zainteresował się też fotografią. Autor „Złego” – jak wspomina Marek Karewicz – porównał jego grę na trąbce i fotografię, i poradził, by zdecydowanie zajął się tym drugim.
Jako młody chłopak trafił do modnego w Warszawie liceum fotograficznego przy Spokojnej. Tam miał lekcje z Marianem Dederko, wybitnym polskim fotografikiem, współzałożycielem Związku Polskich Artystów Fotografików (ZPAF). Kolejne lata spędził w łódzkiej Filmówce.
Choć jako operator brał udział w realizacji kilkunastu filmów, nie wspomina tej pracy z entuzjazmem: – To był kołchoz, w którym królowała odpowiedzialność zbiorowa. Zrezygnowałem, bo film w ogóle nie stwarza możliwości samodzielnej pracy: na planie zawsze obecne są sekretarki, aktorki, tabun pracowników technicznych. A ja jestem indywidualistą, chodzę własnymi ścieżkami – przyznał w jednym z wywiadów.
Jest autorem ok. 1500 okładek płytowych – m.in. serii „Polski Jazz” oraz „Blues Breakout” – uznanej za najlepszą w 50-leciu powojennej Polski. Fotografował m.in. ostatnią trasę koncertową Milesa Davisa i europejską trasę koncertową Raya Charlesa. Najbardziej żałuje, że nie dane mu było sfotografować Louisa Armstronga.
W filmie Tomasza Radziemskiego Karewicz ukazany jest na tle PRL-owskiej rzeczywistości, począwszy od przełomu roku 1956, poprzez „małą stabilizację” epoki gomułkowskiej, aż po lata 80. z solidarnościowym zrywem i stanem wojennym.