Reklama
Rozwiń
Reklama

Widzieliśmy „Heweliusza”. Jak dochodzi do polskich katastrof?

„Heweliusz” w reżyserii Jana Holoubka na podstawie scenariusza Kaspra Bajona z Magdaleną Różczką, Justyną Wasilewską, Borysem Szycem i Michałem Żurawskim to wstrząsająca polska historia katastrofy promu w 1993 r. Premiera 5 listopada w Netfliksie.

Publikacja: 03.11.2025 09:01

Magdalena Różczka w „Heweliuszu"

Magdalena Różczka w „Heweliuszu"

Foto: Mat. Pras./Netflix

„Żeglujemy przez morze gówna i zawsze tak było. Ale dawniej pływanie to była przygoda. Teraz biznes. To się nie zmieni”. Te okrutne słowa o PRL i III RP wypowiada Jan Englert w roli ojca Bintera – kapitana granego przez Michała Żurawskiego, który prowadzi nieformalne śledztwo w sprawie katastrofy Heweliusza w 1993 r. Ojciec Bintera to doświadczony marynarz na emeryturze. Wie, co mówi. Jan Englert dostał do zagrania epizod, a stworzył wielką rolę.

Reklama
Reklama

„Heweliusz” – czy Polska jest taka?

Ale czy taka jest cała Polska i wszyscy Polacy? – można zadać pytanie po tym, co stwierdza stary Binter. Z pewnością nie. Wiele przecież osiągnęliśmy, ale katastrofy, trzeba stwierdzić sarkastycznie, wychodzą nam perfekcyjnie. Gdy trzeba zadbać o zasady i standardy – bywamy fatalni. I o tym jest „Heweliusz”. Teoretycznie retrospekcja największej polskiej morskiej katastrofy III RP, ale każdy, kto obejrzy pięcioodcinkowy serial Netfliksa pomyśli sobie również o innych tragediach, także o tej najdotkliwszej: smoleńskiej.

A może przesadzam i katastrofy we wszystkich krajach są takie same? Biorą się z mniejszych lub większych odstępstw od procedur i późniejszych pechowych zbiegów okoliczności lub zwykłej ludzkiej głupoty oraz pychy – tak jak to było na „Titanicu”.

Rzecz w tym, że „Heweliusz” to nie serial o złotych klamkach na ekskluzywnym liniowcu, szarmanckich milionerach belle epoque, ani o ideowej orkiestrze, która gra do końca, ani o kochankach o różnym klasowym rodowodzie – tylko o nas, Polakach z peerelowskich jeszcze blokowisk i rzeczywistości przygnębiającej styczniowej szarówki, a także bazarów, które widać w tle, symbolizujących upadek komuny i narodziny kapitalizmu. Jesteśmy tego świadkami i uczestnikami.

Reklama
Reklama

„Heweliusz” – megaprodukcja

Kapitalistyczna jest też w „Heweliuszu” megaprodukcja. Największa po 1989 r., z setkami statystów i aktorów – polskich i niemieckich – na promie, na kutrach, w helikopterach. Z dramatycznymi sekwencjami sztormu, tonięcia pasażerów i załogi, ratowania się – często bez powodzenia. Z ciężarówkami przewracającymi się na najniższym pokładzie, próbującego bezskutecznie utrzymać równowagę na mostku kapitana, zalewanych pokładów i kajut, a wreszcie przechylającego się i idącego na dno kolosa, który wobec żywiołu jest stateczkiem z papieru.

Produkcja, efekty specjalne, reżyseria, scenariusz i gra aktorów – są spektakularne, najwyższej klasy. Trzymają w napięciu non stop. Po wielokroć, bo rekonstrukcja tego, jak mogły wyglądać ostatnie minuty Heweliusza pojawia się w każdym z pięciu odcinków – stopniowana z mistrzowskim wyczuciem dramaturgii, co dotyczy także wielkiego, półgodzinnego finału, który zgodnie z klasyczną zasadą wieńczy dzieło.

Czytaj więcej

Wampiry i ludzie, czyli horror „Życie dla początkujących” już w kinach

Jednocześnie główną zasadą najlepszych filmów katastroficznych jest to, że utożsamiamy się z bohaterami i ich dramatami.

Kasper Bajon po rozmowach z uczestnikami wydarzeń i ich rodzinami napisał scenariusz, w którym nie ma idealnych postaci, ale są też ci najbardziej negatywni, umaczani, z kompromitującymi sekretami, a także z konfliktem interesów. Dziś można zapytać: jak było możliwe, że tacy ławnicy prowadzili śledztwo i wydali orzeczenie w imieniu Izby Morskiej?

Po drugiej stronie są osieroceni przez kapitana Ułasiewicza (znakomity Borys Szyc) oficerowie i członkowie załogi, a przede wszystkim wdowy z dziećmi: m. in. wdowa po kapitanie (Magdalena Różczka) i wdowa (Justyna Wasilewska) po kierowcy tira (Tomasz Schuchardt), przewożącym tajemniczy ładunek. Obie aktorki dają koncert gry. Różczka stara się pokazać siłę spokoju w beznadziejnej grze o honor męża. Wasilewska ma zapisany w roli suspens, który każdego przyprawiłby o zawał serca, zaś potem brak nadziei na sprawiedliwość, wywołany szantażem. Siłą rzeczy gra osobę targaną przez wielkie emocje. Wcześniej czy później muszą wybuchnąć mocniej niż sztorm.

Reklama
Reklama

„Heweliusz” – mur między ofiarami

Nędza młodego państwa polskiego polega na tym, że szuka się winnych po stronie zaginionych lub tych, którzy przeżyli, po to, by uratować państwowego armatora, nie płacić odszkodowań albo też ukręcić sprawie łeb, bo są w nią – być może – zamieszane służby specjalne. Oglądamy wojnę wszystkich ze wszystkimi, bo nawet pomiędzy rodzinami ofiar rozpoczynają się rozliczenia i dochodzi do wyładowania złych emocji. W czasie, kiedy bliskość – nawet ta sąsiedzka może przynieść ukojenie – rosną mury na wszystkich możliwych poziomach – między wdowami i dziećmi, które często chodzą razem do szkoły.

Na sprawiedliwego w tym polskim piekle wyrasta grany przez Michała Żurawskiego kapitan Binter, ławnik Izby Morskiej i przyjaciel zarówno tragicznie zmarłych, jak i zmagających się z żałobą. Stara się dociec prawdy, połączyć porwane więzy przyjaźni i motywy śledztwa, by przywrócić nadzieję w ludzką dobroć i profesjonalizm. Ale czy nie okaże się przez to osobą tragiczną?

To jest do obejrzenia, bo sprawa należy do tych z gatunku beznadziejnych i brakuje adwokatów chętnych bronić domniemania niewinności. Prawnicy uciekają przed wdowami, kłamią, byle tylko nie wpakować się w aferę. Tym bardziej wspaniale, a jednocześnie skromnie, broniącego sprawiedliwości mecenasa zagrał Jacek Koman.

Świetną rolę do CV dodał Konrad Eleryk. Jego bohater ma szczęście, bo udało mu się przeżyć nie tylko sztorm, ale i akcję ratunkową, która też miała swoje ofiary i tajemnice. Jednak tragedia przyjaciół z załogi ciąży jego bohaterowi i to bardzo. Jest żywym trupem – także w swojej rodzinie, dla żony i dziecka.

Innym brak złudzeń. Cynizm albo ratowanie stanowiska każe szukać winnych wśród tych, którzy nie mogą się bronić, bo już nie żyją. Powód? W marynarce wszyscy na wszystkich mają haka. To rzeczywistość tuż po upadku PRL, ale też w wolnym kraju marynarka znajduje się przecież pod lupą służb, bo granica na morzu to cła, przemyt i okazja do łapówek. A co wtedy, gdy służby mają swoje za uszami? Wtedy państwo nie działa, a wysocy urzędnicy bronią się kosztem zwykłych obywateli.

Reklama
Reklama

Największą zbrodnią jest spoilerowanie serialu, ale co to za spoilerowanie, gdy każdy zna nasz kraj od podszewki: ciągle mamy do czynienia z naginaniem reguł do realizacji ryzykownych planów, z presją wywieraną na pracownikach i przełożonych niższego szczebla. Ale też z lekceważeniem dyscypliny, spóźnialstwem, bałaganiarstwem. Często też chcemy być ułanami beznadziejnej sprawy. Słyszeliśmy to: polski pilot poleci na drzwiach ze stodoły, a każdy kapitan popłynie na statku, którego miejsce jest w hali remontowej, w muzeum albo tam, gdzie dawno powinni pociąć go na żyletki. A jednak trzeba zarobić na pensje, spółka musi zadowolić akcjonariuszy i wtedy zaczyna się chocholi taniec zakończony kolejną katastrofą.

Czytaj więcej

Nowości Netfliksa. Drugi sezon „1670” dla 700 mln widzów, "Heweliusz" i bitwa raperów

Tym bardziej należy się cieszyć, że „Heweliusz” jest zwycięstwem polskiego kina. Owszem, z początku, gdy go oglądałem, zastanawiałem się, dlaczego tuż po 1 listopada mamy wracać na cmentarz, którym jest w serialu Bałtyk. W „Wielkiej Wodzie”, gdzie Holoubek zajął się żywiołem, były dramaty z przyszłości, ale też happy end i nadzieja. Po obejrzeniu „Heweliusza” mam wrażenie, że twórcy nie chcieli dawać nam nadziei bez pokrycia, żeby tym mocniej zakodować w nas przekonanie, że niepotrzebne dramaty ludzkie bądź narodowe biorą się z zaniedbań. Ten serial ma uczyć mówienia „nie”, jeżeli stawiane nam zadania grożą przekroczeniem prawa lub stanowią zagrożenie dla ludzkiego życia. Jeśli przyswoimy sobie tę prawdę – może w przyszłości – unikniemy bezsensownych tragedii.

Warto wspomnieć mocne epizody Piotra Roguckiego, Łukasza Lewandowskiego i grę Magdaleny Zawadzkiej. A na końcu dodać, że rzadko się zdarza, by produkcja była lepsza niż promujący ją trailer. W przypadku „Heweliusza” tak jest.

„Żeglujemy przez morze gówna i zawsze tak było. Ale dawniej pływanie to była przygoda. Teraz biznes. To się nie zmieni”. Te okrutne słowa o PRL i III RP wypowiada Jan Englert w roli ojca Bintera – kapitana granego przez Michała Żurawskiego, który prowadzi nieformalne śledztwo w sprawie katastrofy Heweliusza w 1993 r. Ojciec Bintera to doświadczony marynarz na emeryturze. Wie, co mówi. Jan Englert dostał do zagrania epizod, a stworzył wielką rolę.

Pozostało jeszcze 94% artykułu
/
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Platformy streamingowe
Serial „Heweliusz”: Specjalny projekt i służby specjalne
Materiał Promocyjny
Aneta Grzegorzewska, Gedeon Richter: Leki generyczne też mogą być innowacyjne
Platformy streamingowe
„Glina" nr 3 i ta trzecia: Młoda, która potrafi zabić
Platformy streamingowe
Seniuk, Szyc i Lichota w nowych produkcjach Netfliksa
Platformy streamingowe
Zastaw się, a postaw się, czyli drugi sezon „1670”
Materiał Promocyjny
Raport o polskim rynku dostaw poza domem
Platformy streamingowe
Jan Borysewicz, lider Lady Pank, będzie bohaterem filmu biograficznego o wolności
Materiał Promocyjny
Manager w erze AI – strategia, narzędzia, kompetencje AI
Reklama
Reklama