Macieja Sobieszczańskiego nie interesują zwycięzcy. Jest z tymi, którym – jak by to powiedział Ken Loach – wiatr wieje w oczy. W jego kameralnych opowieściach odbija się świat ze swoimi napięciami, niespełnieniami, zagrożeniami. Tak było w „Zgodzie”, która określiła jego styl. Tak jest teraz w „Bracie”.
Michał ma dziewięć lat, właśnie przystępuje do pierwszej komunii. Zrobi wszystko, by zwrócić na siebie uwagę. Dawid jest starszy o pięć lat. Ojciec z więzienia pilnuje „porządku” w domu, czasem wysyła na kontrolę „wujka”, który równie dobrze może wcisnąć parę złotych na komunię, jak skatować mężczyznę kręcącego się obok matki chłopców. Ona zaś, zapracowana pielęgniarka, niewiele ma czasu dla synów. Na co dzień to Dawid opiekuje się bratem, broni go przed agresją kolegów, przepytuje z dziesięciorga przykazań. Ale przecież ma też swoje marzenia i ambicje, by wyrwać się ku lepszemu życiu. Ćwiczy judo i dzięki pomocy trenera ma szansę dostać stypendium w znanej szkole sportowej, gdzie pokierują jego karierą i ułatwią mu wstęp na AWF. Tyle że szkoła jest w innym mieście. A on ma przecież domowe obowiązki…