Maniera nosowego głosu zniknęła, pozostała charakterystyczna akcentacja, którą z dużym powodzeniem naśladuje Timothée Chalamet w fabularyzowanej biografii mistrza „Completely Unknown”. Gdyby wspomniana fanka nie spróbowała pstryknąć zdjęcia – miałaby okazję wysłuchać tego, co Dylan chciał przekazać, kilka razy akompaniując sobie na gitarze i harmonijce ustnej ,w bardzo odmienionych, nowych aranżacjach – bluesowych, folkowych, balladowych. Wszak podtytuł tournée brzmi „Rzeczy nie są takie, jakie były”. W domyśle: „The Times They Are A-Changin'”. Zadbał o to wraz z perkusistą Antonym Figiem, basistą Bobem Brittem oraz dwoma gitarzystami (Doug Lancio i Bob Britt), którzy skupili się wokół lidera i non stop śledząc jego każdy ruch, niemal spijając słowa z jego ust, dostosowywali swoją grę do śpiewu Boba.
On zaś nie chce odcinać kuponów od sławy najsłynniejszych płyt i przebojów. Ma do zaproponowania swoje nowe dzieła. Dlatego najwięcej, bo aż osiem kompozycji, pochodziło z najnowszej płyty „Rough and Rowdy Ways”. Zaśpiewał „I Contain Multitudes”, „False Prophet”, „Black Rider”, „Mother of Muses”, „Goodbye Jimmy Reed”, „Crossing the Rubicon”, „Key West (Philosopher Pirate)”, „I've Made Up My Mind to Give Myself to You”. Z największych hitów usłyszeliśmy „Desolation Row” i „It's All Over Now, Baby Blue”.
Przypomniał też swoją malarską pasję, śpiewając „When I Paint My Masterpiece My Own Version of You”. Usłyszeliśmy również „To Be Alone With You” z „Nashville Skyline” (1969), „Watching the River Flow” z „Greatest Hits Vol. II” (1971). Na koniec zaś wykonał „Every Grain of Sand” z albumu „Shot Of Love” (1981), nagranego, gdy przeszedł na chrześcijaństwo. To był rachunek sumienia i spowiedź życia, inspirowane postacią Jezusa i poezją Blake’a, z frazą, że „każdy włos jest policzony, jak każde ziarenko piasku”.
Album godny Nobla
„Rough and Rowdy Ways" to pierwszy po literackiej nagrodzie autorski album Boba Dylana. Bluesowy...
Bob Dylan oko w oko z fanami
Poza słowami swoich tekstów Dylan nie powiedział nic: ani „Dobry wieczór”, ani „Dobranoc” czy „Do widzenia”. Prawdę mówiąc, nie wiadomo, czy się jeszcze kiedyś zobaczymy. Oczywiście, jak na swoje 84 lata artysta trzyma się świetnie i oby koncertował jak najdłużej, na sali było jednak wielu jego rówieśników, osoby o kulach, korzystające z wózków elektrycznych bądź balkoników.
Ci, którzy mogli poruszać się o własnych siłach – nie przesadzajmy: była ich większość, w tym osoby bardzo młode – po zakończeniu występu bardzo głośno i zdecydowanie domagały się bisu. Dylan ich nie zawiódł, choć i tym razem dostali coś innego, niż się spodziewali. W odpowiedzi na brawa Bob wrócił na scenę. Ci, którzy mieli okazję oglądać jego koncert z krzeseł ustawionych na płycie areny w Kolonii podbiegli do proscenium. To było magiczne doświadczenie. Kilkaset osób stało oko w oko z uwielbianym artystą, a on patrzył na nas. Wszystko było w tym spojrzeniu, a każdy chciał zapamiętać tę chwilę, jak prywatne, indywidualne spotkanie.