Trudno sobie wyobrazić Demi Moore w roli kobiety słabej i zahukanej. To do niej nie pasuje. Może dlatego, że na ekranie przyzwyczaiła nas do wizerunku twardzielki. Prywatnie też nie udaje bezbronnego kobieciątka. Potrafi o siebie zadbać – złośliwcy kpią z jej zachłanności, nazywając ją panią Gimme Moore („Dajcie mi więcej”). Za rolę w „Striptizie” (1996) dostała najwyższą wtedy w historii kobiecą gażę: 12,5 mln dolarów, za „G. I. Jane” (1997) – niewiele mniej, bo 11 mln. Nie wydaje się, żeby Hollywood przepłaciło, bo jej nazwisko przyciąga jak magnes, niezależnie od wartości filmu.
Demi przyznaje, że jest twarda, ale to życie ją zahartowało. Kilka razy musiała zaczynać od zera, podnosiła się po błędach, które omal nie zrujnowały jej kariery. Mimo to uważa, że warto ryzykować: – Gdy startowałam w zawodzie, byłam po prostu dziewczyną z ulicy, beż żadnych koneksji i dobrze ustawionych przyjaciół. Miałam niewiele do stracenia, a do zyskania – wszystko.
Urodziła się w 1962 r. w Roswell, w Nowym Meksyku, jako Demetria Gene Guynes. Biologiczny ojciec Demi zostawił rodzinę, zanim jeszcze dziewczynka przyszła na świat. Był narkomanem, więc matka wolała nie wyprowadzać córki z błędu i pozwoliła wierzyć, że Danny Guynes – ojczym, jest jej prawdziwym ojcem. Przeprowadzali się z miejsca na miejsce, podobno nie spędziła ani jednego roku w tej samej szkole. Kłótnie między rodzicami i alkoholowe libacje były na porządku dziennym. W końcu doszło do tragedii – ojczym popełnił samobójstwo.
Wszystko to musiało odcisnąć się na psychice nastoletniej Demi. Kiedy miała 16 lat, rzuciła szkołę i zaczęła pracować jako „pin-up girl”. Wkrótce poślubiła muzyka rockowego – Freddiego Moore’a. Małżeństwo trwało tylko cztery lata, ale przyszła gwiazda postanowiła po rozwodzie zachować jego nazwisko. W 1982 r. zadebiutowała w serialu „General Hospital”. Zaczęła zarabiać, ale też coraz głębiej popadać w uzależnienie od kokainy. Opamiętanie przyszło, gdy reżyser Joel Schumacher, wściekły na Moore, że na plan filmu „Ognie św. Elma” (1985) przychodziła półprzytomna, po prostu ją zwolnił. Aktorka poszła na odwyk, tylko pod takim warunkiem mogła wrócić do pracy. – Możesz tkwić w pułapce albo otrząsnąć się i iść dalej – mówi Moore. – Kiedy dziś patrzę wstecz na swoje życie, myślę, że te najtrudniejsze momenty były darem od losu, szansą na to, by stać się kimś lepszym.
Zawsze umiała skupiać na sobie uwagę kolorowej prasy. Z pewnością pomogło jej w tym małżeństwo z Bruce’em Willisem, którego poślubiła w Las Vegas w 1987 r. Zaraz potem zasłynęła, pozując nago do okładki „Vanity Fair” – była w siódmym miesiącu ciąży.