Pamiętam, jak przed laty utworzono z wielką pompą e-sąd. Miał błyskawicznie załatwiać drobne sprawy, drobne długi, odciążając tradycyjny wymiar sprawiedliwości. Sąd szybko okazał się strzałem w dziesiątkę, gdyż jego obroty sięgały milionów, a sprawy istotnie załatwiano błyskawicznie, i to przy minimalnym odsetku odwołań.
I wszyscy byli zadowoleni: autorzy, bo powołali do życia coś takiego, sędziowie, bo spadł im z głowy obowiązek zajmowania się drobnicą, minister sprawiedliwości, który mógł przed kamerami przyznać, że Temida statystycznie w końcu zaczęła działać szybkiej.
Euforia trwała do czasu najpierw nieśmiałych sygnałów, że e-sąd wcale nie działa tak doskonale. A ta emanacja szybkiej sprawiedliwości przybiera czasem postać równie szybkiej niesprawiedliwości. Automatyczny sąd zaczęły bowiem na masową skalę wykorzystywać firmy windykacyjne, robiąc z niego maszynkę do zarobienia szybkich pieniędzy. Dziurawy system sprawił, że owe firmy zaczęły skutecznie domagać się też długów już przedawnionych. Kiedy w końcu okazało się, że ofiarą takich praktyk padają nawet ludzie, którzy mieli jedynie pecha nosić to samo imię i nazwisko, co dłużnik – wybuchła afera. Przepisy poprawiono.
Nikt nie czuł potrzeby wytłumaczyć się z całej sytuacji, zabrakło też odpowiedzialnych. Wszystko rozeszło się po kościach.
Podobnych historii jak ta w ostatnich dekadach mieliśmy bez liku. Ot, ustawa o ochronie lokatorów, uchwalona po wyroku Trybunału w Strasburgu, która uwolniła w sposób całkowicie niekontrolowany czynsze, stawiając lokatorów czasem w skrajnej sytuacji, czy ustawa o rewitalizacji (uchwalona w końcówce poprzedniej kadencji). Po jej przyjęciu nagle okazało się, że pozwoliła na budowanie supermarketów w centrach miast. Osoby odpowiedzialne za taki kształt regulacji nigdy się nie znalazły. A przepisy w pośpiechu poprawiono. I nie ma tematu.