Posłowie PiS szykują sędziom niezłą rewolucję. Mają siedzieć cicho i orzekać. Jeśli nie – będą karani, a nawet wyrzucani z zawodu. Godzi się pani na to?
Nie, nie godzę się. Jeśli coś będzie dotyczyło przepisów procedury, to z pewnością nie będę milczeć. Jako sędzia wiem najlepiej, co mi przeszkadza w orzekaniu, kiedy więc ktoś pyta, to o tym mówię. W debacie politycznej z założenia udziału nie biorę. Sędzia jest od orzekania – tej zasady się trzymam od lat.
Sędziowie twierdzą, że to, co właśnie teraz proponuje Ministerstwo Sprawiedliwości, a może bardziej PiS, jest dla nich kagańcem..., że to przepisy, które mają spowodować, by sędziowie bali się walczyć nie tylko o swoje racje, ale i praworządność.
Mnie tam nikt nie przestraszył. To zależy kto i na jaki temat się wypowiada i jakie ma obawy. Dla mnie praca to praca. Na niej się skupiam. Jeśli w konkretnej sprawie pojawi się europejskie orzeczenie, do którego jako sędzia mam się odnieść, nie zawaham się tego zrobić. I żadne wytyczne ministra sprawiedliwości, a nawet kary, jakie planuje wprowadzić, mi w tym nie przeszkodzą. Sędzia nie może się bać. Kiedy zaczyna się bać – powinien zmienić zawód. W swojej zawodowej karierze przeżyłam także postępowania dyscyplinarne i ostracyzm środowiska. Przetrwałam i choć nie jest to nic miłego, dodaje sił.
Pani sędzio, ale pani nazwisko znalazło się na liście sędziów, którzy odbierali nominację od Rady Państwa poprzedniego systemu. Z sugestią premiera, że, ci których nazwiska się na niej znalazły, powinni odejść.