Protesty, sprzeciwy, oburzenie to reakcja na piątkową decyzję Jarosława Gowina, który po kilku miesiącach oczekiwania podpisał rozporządzenie w sprawie likwidacji sądów. Dziś jeszcze na mapie sądownictwa widnieje 321 sądów rejonowych, 45 okręgowych i 11 apelacyjnych.
Stowarzyszenie Sędziów Polskich Iustitia nie kryje oburzenia lekceważeniem, jakie okazał minister sprawiedliwości m.in. środowisku. Stowarzyszenie Sędziów Themis sprzeciwia się likwidacji i formie, w jakiej sędziowie dowiedzieli się o zmianie: za pośrednictwem mediów. Pisma protestacyjne zapowiada też sześć dolnośląskich gmin.
Finansowo na całej operacji zyskać ma budżet. Ubędzie stanowisk funkcyjnych: prezesów, wiceprezesów oraz przewodniczących w likwidowanych sądach (choć wiele z nich pełnią dziś sędziowie jednocześnie, np. prezes jest równocześnie przewodniczącym wydziału).
Wymienią tabliczki
Co dla obywatela oznacza to, że będzie musiał załatwić sprawę w wydziale zamiast w sądzie? Po wprowadzeniu reformy w praktyce zmieni się tylko nazwa: sąd rejonowy w X na wydział zamiejscowy sądu rejonowego w Y, ale w tej samej miejscowości – przekonuje Ministerstwo Sprawiedliwości. W tym samym miejscu obywatele będą mogli załatwić swoje sprawy. W nowo powołanych wydziałach działać mają kasy i biura podawcze.
Przeciwnicy likwidacji przewidują jednak trudności. Sędzia Maciej Strączyński, prezes Stowarzyszenia Iustitia, informuje, że kiedy obywatel zechce się poskarżyć na sąd, sędziego czy postępowanie we własnej sprawie, będzie musiał pofatygować się do prezesa, bo po zniesieniu sądu rejonowego już na miejscu go nie będzie. Jako podatnik pokryje też koszty obiegu dokumentów, których część wymaga podpisu prezesa czy wizyt w księgowości (nie zawsze wystarczy potwierdzenie wpłaty w kasie na miejscu). Kosztować też będzie konieczność opisania tysięcy spraw w dotychczasowych repertoriach, a także zakładania nowych repertoriów. Jest jeszcze jeden argument, i to chyba najważniejszy, choć przeciwnicy likwidacji rzadziej go przywołują.