Pierwszym zyskiem jest pozostawanie główną gwiazdą antypisowskiej galaktyki. Gdyby w pałacu prezydenckim zasiadał od 6 sierpnia Trzaskowski, premier musiałby dzielić się z nim sławą pogromcy PiS i gwaranta trzymania tej partii w opozycji. Dziś wszystkie (nieco przestraszone) oczy antypisowskiego ludu skierowane są na niego. To on, „nasz premier”, może uchronić ten lud przed powrotem Jarosława Kaczyńskiego do władzy. Znając potrzeby psychiczne większości polityków, nie jest to stan niemiły sercu przewodniczącego PO. To on jest dziś ostatnią deską ratunku przed restauracją pisowców – przynajmniej w opinii większości wyborców KO. I prawdopodobnie w swojej.
Czytaj więcej
Konfederacja zyskuje najbardziej w nowym badaniu IBRiS przeprowadzonym już po wyborach prezydenck...
Drugą korzyścią Tuska z faktu wygranej Karola Nawrockiego jest to, że może odetchnąć z ulgą i… nie realizować programu. Wszak zawsze będzie mógł zrzucić na prezydenta winę za to, że większość zapowiedzi z kampanii wyborczej nie znajdzie swojej realizacji. Wcześniej mógł za to oskarżać Andrzeja Dudę, teraz będzie mógł w tej roli obsadzić Nawrockiego. Wystarczy produkować ustawy w parlamencie i przedstawiać je prezydentowi, a potem już tylko czekać na jego weto. Fantastyczna wymówka, która podziała na dużą część rządowego elektoratu.
Teraz wystarczy produkować ustawy w parlamencie i przedstawiać je prezydentowi, a potem już tylko czekać na jego weto. Fantastyczna wymówka, która podziała na dużą część rządowego elektoratu
Trzecim profitem premiera będzie oczekiwana mobilizacja antypisowskich wyborców w 2027 r. Gdyby najwyższym urzędnikiem w Polsce był Rafał Trzaskowski, elekcja parlamentarna za dwa i pół roku nie byłaby tak ważna – wszak on pozostawałby w pałacu, więc stawka nie byłaby aż tak wysoka. W obecnej sytuacji sprawa ma się zgoła inaczej – ewentualna wygrana PiS „domknie system”, bo sprawi, że całość władzy będzie w rękach Jarosława Kaczyńskiego i jego ludzi. Dlatego wybory do Sejmu i Senatu będzie można przedstawiać jako „bój nasz ostatni”, grę o wszystko. 1 czerwca 2025 r. przeciwnicy PiS mogli być zdemobilizowani, bo wiedzieli, że nadal w kraju będzie rządziła koalicja 15 października. Jesienią 2027 r. będą mieli świadomość, że przegrana ich ugrupowań oznaczać będzie pełnię władzy w rękach Kaczyńskiego.