Biznesmen Leszek Czarnecki we wtorek poddał się badaniu tzw. wykrywaczem kłamstw w śledztwie dotyczącym korupcyjnej propozycji, którą miał złożyć mu Marek Ch., ówczesny przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego. To propozycja katowickiej prokuratury. Jak ustaliła "Rzeczpospolita" w ubiegłym tygodniu w taki sam sposób został sprawdzony Marek Ch. - Czekamy na wyniki - mówi nam jeden z prokuratorów. Chodzi o ustalenie czy na karteczce faktycznie zapisano kwotę żądanej łapówki - to wersja biznesmena, który zeznał, że Ch. na karteczce napisał mu cyfrę 1 proc.

Śledczy liczą, że wyniki badania na wariografie (a właściwie poligrafie) pomoże prokuraturze usunąć sprzeczności w zeznaniach dotyczące przebiegu spotkań Czarneckiego - z byłym szefem KNF pod koniec marca ubiegłego roku. Konkretnie - podpowiedzieć kto mówił prawdę, a kto się z nią mijał.  Wcześniej obu poddano konfrontacji ale nie przyniosła ona przełomu. - Panowie zostali przy swoich wersjach - mówi nam osoba znająca kulisy sprawy. Dlatego sięgnięto po badanie, które jest uznawane za kontrowersyjne.

- Jestem pewny, że mój klient mówi prawdę, w naszym przekonaniu badanie wypadło jednoznacznie - powiedział "Rzeczpospolitej" po zakończeniu testu na wariografie mec. Roman Giertych, pełnomocnik Leszka Czarneckiego.

Adwokat potwierdził, że pytania biegłego koncentrowały się wokół zapisku na karteczce, odnoszącego się do kwoty domniemanej łapówki.

Zarówno biznesmena, jak i byłego szefa KNF badał na wariografie ten sam biegły.

Więcej na ten temat