Gdański Sąd Okręgowy w trybie tzw. zabezpieczenia zakazał wydawcy Tygodnika „NIE", oraz jego naczelnemu, publikowania w jakiejkolwiek formie „informacji dotyczących życia intymnego oraz pozamałżeńskich związków o charakterze intymnym" Jacka K., na czas 6 miesięcy.
Jak donoszą media, pełnomocnik europosła rozesłał do redakcji pismo wskazując, że ów sądowy zakaz obejmuje także informowanie pośrednie na ten temat, w tym informowanie czytelników o treści zakazu w sposób, który prowadzi do ujawnienia owych informacji (sugestii).
To jest interpretacja mocno na wyrost. Romans jest sprawą prywatną osoby prywatnej, romans osoby publicznej może być sprawą publiczną. Osobom publicznym nie można odmówić prawa do prywatności, ale prasa (i społeczeństwo) ma prawo do weryfikowania publicznie głoszonych przez polityków poglądów (w przypadku Jacka K. zdaje się chodzi o wierność tradycyjnym wartościom w rodzinie, małżeństwie).
Zdaniem adwokata Jerzeg Naumanna, społeczeństwo ma prawo wiedzieć, że osoba publiczna jest wiarołomna, że oszukuje opinię publiczną oraz wyborców, a rolą prasy jest sprawdzanie wiarygodności osób publicznych, bo leży to w interesie demokracji.
Od strony formalnej sądowy zakaz wiąże tylko wskazanych w nim pozwanych (naruszając go mogą narazić się np. na grzywny), nie ma on zaś za bezpośredniego (formalnego) znaczenia dla innych redakcji. Nie istnieje w Polsce coś takiego jak wniosek o zabezpieczenie wobec wszystkich, choć w innych krajach są one znane.
— W Wielkiej Brytanii np. wypracowano instytucję tzw. super zabezpieczenia (super-injunction), która oznacza, że dane medium nie tylko nie może opisywać danej sprawy, podawać pewnych faktów (zwykłe zabezpieczenie), ale i nie może podawać informacji o tym, że zostało udzielone, ani w inny sposób komentować sprawy — wskazuje adwokat Krzysztof Czyżewski. — Co więcej znane jest tam nawet „hyper-injunction", na mocy którego dana kwestia nie może być nawet objęta dyskusją w parlamencie.