Wszak to oni przyłożyli ręki do tego, że za przeskoczenie na płytę stadionu grozi do trzech lat więzienia. Niezależnie jednak od motywacji, obaj politycy najwyraźniej zapomnieli, że nie tylko nie są przełożonymi sędziów (jak niedawno mówił prezes gdańskiego Sądu Okręgowego), ale nie są nawet wujaszkami, na których rady i sugestie sędziowie czekają.
Zaczął Jarosław Gowin, mówiąc w jednej ze stacji telewizyjnych: - Jako minister sprawiedliwości nie powinienem niczego sugerować, nawet nie powinienem być może komentować tego, bo mogłoby to być odebrane jako presja na niezawisłych sędziów, ale jako kibic zaryzykuję. Dzięki tym dwóm ludziom te dziesiątki tysięcy zmarzniętych, często przemoczonych kibiców na stadionie miało niezły ubaw i miało takie poczucie satysfakcji, pewnego odegrania się na organizatorach. Mam nadzieję, że sędziowie wykażą się poczuciem humoru.
Premier Donald Tusk chyba pozazdrościł Gowinowi brylowania w skórze piłkarskiego kibica, gdyż nieco później, nie czekając na wyroki, komentował: - Moim zdaniem nie zasługują na karę. Ich akcja nikomu nie zagrażała. Trzeba dbać o bezpieczeństwo na stadionach, ale to była wyjątkowa sytuacja.
Wkrótce usłyszeliśmy sędziów praskiego Sądu Rejonowego: wobec dwóch kibiców zastosowali tzw. warunkowe umorzenie postępowania (na próbę), ale wymierzyli im też zakaz stadionowy na dwa lata. Nie potraktowali wybryków z humorem, o jakim mówił minister. Jak mówił jeden z sędziów, mogli oni bowiem pociągnąć na murawę innych.
Wtedy ministrowi czy premierowi nie byłoby pewnie do śmiechu. Ich wypowiedzi są jednak fatalne przede wszystkim z tego powodu, że ten czy ów Polak może zapytać: a jakie byłyby wyroki, gdyby nie sugestie, by nie powiedzieć presja, premiera i ministra. Surowsze? A może łagodniejsze?