Nie mogę powstrzymać się od gorzkiej uwagi – w latach 60. i 70. ubiegłego stulecia, gdy zmierzałem do togi adwokackiej, po ukończeniu studiów odbyłem obligatoryjną dwuletnią aplikację sądową, zdałem egzamin sędziowski i dopiero to dawało mi prawo do rozpoczęcia trzyletniej aplikacji adwokackiej kończącej się niełatwym egzaminem adwokackim i nikomu do głowy nie przychodziło grzmieć o utrudnianiu dostępu do zawodu adwokata. Wśród innych dróg do tego zawodu była przykładowo i taka, że osoba po zdaniu egzaminu sędziowskiego, odbyciu asesury, orzekaniu jako sędzia przez trzy lata nabywała uprawnienia do wpisu na listę adwokacką. Myślę, że moich współczesnych wprawiłoby w osłupienie przyznanie możliwości wpisu na listę po zdaniu egzaminu sędziowskiego, a co więcej – prowadzenie spraw po ukończeniu studiów. A przecież w tamtych czasach stopień skomplikowania materii prawa nijak się ma do obecnego.
Rozumiem, że zwiększone zapotrzebowanie na usługi prawnicze powinno skutkować zwiększeniem podaży prawników, ale przecież przygotowanych do zawodu. Gwałtowne dostarczanie prawników mających świadczyć usługi prowadzi prostą drogą do obniżania poziomu wymiaru sprawiedliwości w ogólności. Jesteśmy naczyniami połączonymi – adwokaci uczą się od mądrych sędziów i prokuratorów, ale i ci podnoszą swój poziom dzięki fachowym adwokatom. Tymczasem marny poziom pełnomocników – a wszystko zmierza ku temu, by taki był – musi odpowiednio obniżać poziom sądownictwa i prokuratury.
Jestem zwolennikiem konkurencji, ale konkurencji między osobami odpowiednio przygotowanymi do zawodu. Gdy słyszę dziennikarzy i polityków, którzy przekonują, że tylko szeroka, ale nieprzygotowana rzesza prawników zapewni zdrową konkurencję, to zadaję sobie pytanie, czy ci dziennikarze i politycy w razie konieczności korzystania z usług prawnika zwrócą się do młodego magistra prawa czy też do doświadczonego adwokata lub radcy prawnego. Publicznie znane procesy sądowe polityków – w tym tych głośno apelujących o szeroki dostęp „młodych adeptów prawa” do zawodów prawniczych – dowodzą, że ci sami politycy w swoich sprawach jakoś nie korzystają z usług tych młodych prawników, lecz doświadczonych, znanych adwokatów i radców prawnych.
Państwo, dopuszczając określone osoby do obsługi prawnej, a w szczególności do reprezentowania klientów przed sądami, udziela swoistej gwarancji obywatelom, że mają one odpowiednie kwalifikacje do wykonywania zawodu, a więc w przypadku magistrów takie zapewnienie ze strony państwa istnieje.
Otóż stwierdzam, iż jest to oszukiwanie obywateli, ponieważ, idąc tym tropem, kolejni posłowie łatwo wpadną na pomysł, aby już na trzecim roku studiów prawa student mógł prowadzić sprawy – obniży to niewątpliwie ceny usług.
Istnieją też inne profesje, w których należy zapewnić społeczeństwu szerszy dostęp do usług – oczekuję, kiedy też szanowni posłowie dadzą prawo prowadzenia operacji na otwartym sercu lekarzom po ukończeniu studiów. Cóż bowiem prostszego, jak poczynić stwierdzenie, że „będą gwarantować odpowiedni poziom przygotowania do świadczenia usług…”.