Czwartkowa uchwała trzech połączonych izb Sądu Najwyższego jest konsekwencją wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE z 19 listopada 2019 r. podważającego status neoKRS w procesie powoływania sędziów, a w konsekwencji status samych sędziów oraz negującego status tzw. Izby Dyscyplinarnej SN jako sądu w rozumieniu prawa europejskiego. Przypomnijmy, że za sprawą neoKRS powołanych zostało ok. 500 sędziów (ok. 5 proc. ogółu czynnych), tzw. neosędziów, z udziałem których wydano już ponad 70 tys. wyroków. Skala problemu jest zatem poważna. Uchwała nie odnosi się, gwoli ścisłości, do statusu neosędziów jako sędziów, ale do ich zdolności do orzekania, a precyzyjnie, do wpływu ich obecności w składzie orzekającym na prawidłowość obsady sądu. Pomijamy tu groteskowe działania Julii Przyłębskiej w związku z rzekomym sporem kompetencyjnym, słusznie zignorowane przez Sąd Najwyższy.
Nieorzekający i wątpliwi
Uchwała składa się z czterech tez. Pierwsza odnosi się do neosędziów Sądu Najwyższego. Ich obecność w składzie orzekającym SN skutkuje tym, że sąd jest nienależycie obsadzony (w procedurze karnej) lub sprzecznością składu sądu z prawem (procedura cywilna). W konsekwencji neosędziowie SN powinni być z dniem 24 stycznia 2020 r. odsunięci od orzekania. Pozostają sędziami SN, są jednak trwale wyłączeni od podstawowego obowiązku, funkcji i istoty zawodu sędziego – od orzekania. Ich sytuacja jawi się więc absurdalnie, ale odpowiedzialność za taki stan rzeczy spoczywa nie na sędziach połączonych izb SN, lecz na wszystkich, którzy przyczynili się do wprowadzenia niekonstytucyjnych i kontreuropejskich regulacji dotyczących SN i KRS do systemu prawa w Polsce. Neosędziowie SN ponoszą też konsekwencje własnych decyzji. Świadomie wzięli udział w procedurze przed niekonstytucyjnie obsadzonym organem (neoKRS), a jako wykwalifikowani prawnicy nie mogą zasłaniać się niewiedzą. Działali na własne ryzyko.
Czytaj też: