Recepta na wygenerowanie trwale podwyższonej inflacji jest prosta. Wystarczy utrzymywać deficyty budżetowe, które będą większe niż dostępne na ich finansowanie oszczędności. W takiej bowiem sytuacji deficyty budżetowe są finansowane także na drodze monetyzacji długu, która następuje nie tylko w banku centralnym, lecz również w bankach komercyjnych.
Powódź emisji obligacji
U nas szansę na znalezienie się w takiej sytuacji stwarza śmiało zwiększana przez rząd łączna wielkość oficjalnego i nieoficjalnego deficytu budżetowego – finansowanego emisją obligacji BGK i PFR. Choć planowany na 2023 r. deficyt budżetowy ma wynieść około 68 mld zł, to po dodaniu oszacowań wydatków rządu, które sfinansuje wzrost zadłużenia BGK i PFR, rzeczywisty deficyt budżetowy mieści się w przedziale 200–210 mld zł. Jest zatem trzykrotnie większy, niż mówią oficjalnie podawane dane. Pozorna łatwość ukrycia tej prawdy stwarza niebezpieczną pokusę dalszego nieumiarkowanego zwiększania wydatków rządu.
Czytaj więcej
17,9 proc. – tak wysokiej inflacji nie doświadczyliśmy od połowy lat 90. Ale ekonomiści nie mają wątpliwości: fala podwyżek cen wciąż wzbiera.
Coraz powszechniejsza jednak staje się wśród analityków i inwestorów świadomość istnienia w Polsce równoległego (ukrytego) budżetu, co deprecjonuje wiarygodność naszej polityki fiskalnej na arenie międzynarodowej. Można się obawiać, że prędzej lub później zagrozi to stabilności kursu złotego, co będzie jedną z konsekwencji rosnącej premii za ryzyko, jakiej będą żądali inwestorzy przy zakupie polskich aktywów.
Problemy z uplasowaniem rosnącego szybko długu publicznego było widać już w działaniach NBP zapoczątkowanych w 2020 r., których skalę (według danych MFW relatywnie największą pośród gospodarek wschodzących) wyjaśniano potrzebą przeciwdziałania skutkom pandemii Covid-19. Jak pamiętamy, NBP zaczął finansować dług publiczny w marcu 2020 r. Zostało to zrobione za pośrednictwem sektora bankowego, by sfalandyzować zarzut o bezpośrednie finansowanie rządu przez bank centralny.