UE lepsza bez strefy euro - Piotr Gabryel

O ileż spokojniej wyglądałaby dziś Unia Europejska, a z tego powodu także reszta świata, gdyby nadal istniały niemiecka marka, włoski lir, grecka drachma i waluty innych państw UE, czyli gdybyśmy nie musieli się teraz zmagać z problemem eurolandu.

Publikacja: 30.11.2011 19:34

O ileż spokojniej wyglądałaby dziś Unia Europejska, a z tego powodu także reszta świata, gdyby nadal istniały niemiecka marka, włoski lir, grecka drachma i waluty innych państw UE, czyli gdybyśmy nie musieli się teraz zmagać z problemem eurolandu.

Dlatego wątpliwość: „jeszcze więcej Europy" czy też jednak „trochę mniej Europy" – w tym wypadku wydaje się bezprzedmiotowa. A debata nad tym, czy obecną niewydolność strefy euro leczyć, dużo bardziej ją integrując (m.in. w drodze powołania „rządu gospodarczego"), czy też – wręcz przeciwnie – doprowadzając do wykluczenia zeń najsłabszych krajów albo nawet do jej rozpadu, z każdym dniem coraz bardziej przypomina deliberowanie: gasić ogień benzyną czy wodą?

Europa potrzebuje dziś więc odważnych decyzji, pod warunkiem że będą one roztropne. A do takiego zestawu trudno zaliczyć te polegające na zachęcaniu do leczenia europejskiej choroby za pomocą tego samego środka, który miał wpływ na jej rozwój.

Unia Europejska pomyślana jako obszar wolnego handlu, jako obszar swobodnego przepływu ludzi, kapitałów, towarów i usług była i jest dobrze funkcjonującą platformą uzgadniania także narodowych interesów. Kryzys odsłonił jednak, że kolejny krok na drodze integrowania kontynentu – wprowadzenie euro – został zrobiony przedwcześnie, a z całą pewnością bez uwzględnienia konsekwencji przyjęcia wspólnej waluty przez tak wiele państwa o tak różnym poziomie rozwoju.

Dlatego pomysły apelowania teraz do Niemców o wzięcie odpowiedzialności za nieodpowiedzialne kraje czy o jak najszybsze stworzenie „rządu gospodarczego" wydają się tyleż dziwaczne i niedorzeczne, co po prostu nie do zrealizowania. Kto myśli inaczej, niech wskaże choćby jedną większość parlamentarną w którymkolwiek z państw UE, która – w imieniu swego suwerena, czyli narodu – jest skłonna zrzec się suwerenności gospodarczej (a więc także politycznej) na rzecz kogokolwiek – na przykład niewybieranej demokratycznie Komisji Europejskiej.

Dlatego zamiast tracić czas na zaklinanie rzeczywistości i powtarzanie mantry o potrzebie „pogłębiania" i „poszerzania" eurolandu, najwyższa pora poważnie się zastanowić, jak możliwie najbardziej bezboleśnie i bez strat dla samego projektu Unii Europejskiej cofnąć się do punktu wyjścia. Mam zresztą nadzieję, że taka dyskusja – niepublicznie – już się toczy.

Ale oczywiście uporanie się z tym problemem nie zmieni sytuacji zadłużonych ponad miarę państw. W żaden cudowny sposób nie wyzwoli ich od długów, które zaciągnęły. Choć może im odrobinę to zadanie ułatwi, bo odzyskają prawo do prowadzenia własnej polityki monetarnej. Wszelako jedynym ratunkiem dla nich jest natychmiastowe skończenie z życiem ponad stan i ułożenie się z wierzycielami albo ogłoszenie bankructwa.

O ileż spokojniej wyglądałaby dziś Unia Europejska, a z tego powodu także reszta świata, gdyby nadal istniały niemiecka marka, włoski lir, grecka drachma i waluty innych państw UE, czyli gdybyśmy nie musieli się teraz zmagać z problemem eurolandu.

Dlatego wątpliwość: „jeszcze więcej Europy" czy też jednak „trochę mniej Europy" – w tym wypadku wydaje się bezprzedmiotowa. A debata nad tym, czy obecną niewydolność strefy euro leczyć, dużo bardziej ją integrując (m.in. w drodze powołania „rządu gospodarczego"), czy też – wręcz przeciwnie – doprowadzając do wykluczenia zeń najsłabszych krajów albo nawet do jej rozpadu, z każdym dniem coraz bardziej przypomina deliberowanie: gasić ogień benzyną czy wodą?

Komentarze
Jerzy Haszczyński: Wielka polityka zagraniczna, krajowi zdrajcy i złodzieje. Po exposé Radosława Sikorskiego
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Po exposé Radosława Sikorskiego. Polska ma wreszcie pomysł na UE
Komentarze
Jerzy Haszczyński: Zdeterminowani obrońcy Ukrainy
Komentarze
Bogusław Chrabota: Budownictwo socjalne to błędna ścieżka
Komentarze
Michał Płociński: Polska w Unii – koniec epoki młodzieńczej. Historyczna zmiana warty