Trzeba mieć grubą skórę

Mistrzyni świata Dorota Banaszczyk nie ma stypendium i trenuje na korytarzu. 23-latka walczy o awans na igrzyska olimpijskie w Tokio.

Publikacja: 09.03.2020 21:00

Trzeba mieć grubą skórę

Foto: Mutsu Kawamori

Złoto, które zawodniczka Olimpu Łódź zdobyła w 2018 roku, było szokiem. – Zaskoczyłam wszystkich: siebie, trenera, rodzinę. I cały świat karate – mówiła. Studentka inżynierii biomedycznej leciała na zawody do Madrytu jako 28. zawodniczka światowego rankingu. Wygrała sześć walk i została mistrzynią świata.

Kiedyś myślała nawet o uprawianiu boksu. Z pomysłu wyleczył ją ojciec-judoka, skończyło się na karate. Tytuł zdobyła „po kosztach". Przeloty, zakwaterowanie i wpisowe na zawody opłacała dzięki pieniądzom z ministerialnego programu Team 100, ale już trener Maciej Gawłowski podróżował z nią po świecie za swoje.

Czasem musiała zapożyczyć się u przyjaciół. Teraz jest lepiej, spłaciła długi. Ma sponsorów, rok temu dostała nagrodę od ministerstwa.

Stara wojna

Umowa z państwową spółką energetyczną to substytut stypendium, którego nie ma. Wszystko przez niekończący się spór między Polską Unią Karate, do której należy Banaszczyk, a Polskim Związkiem Karate (PZK). Pierwszy podmiot jest członkiem światowej federacji (WKF), drugi ma status polskiego związku sportowego. Ministerstwo Sportu chce go tego przywileju pozbawić, ale PZK walczy w sądzie.

Właśnie przez ten konflikt Polacy na mistrzostwach świata nie nosili narodowych barw. Dopiero przed finałem Banaszczyk doszyła na strój orzełka. Wojna na górze sprawiła też, że karate olimpijskie nie ma dziś finansowania ministerialnego. Cierpią zawodnicy, a wśród nich mistrzyni świata.

– Karatecy z innych krajów mają zgrupowania oraz wyjazdy. Ja przed każdymi zawodami szukam lotów i hoteli, choć wolałabym się skupić na sporcie. Cały czas wierzymy, że znajdzie się jakieś rozwiązanie – wyjaśnia Banaszczyk w rozmowie z „Rzeczpospolitą".

– Każda poważna reprezentacja ma na zawodach fizjoterapeutę i lekarza, a podczas zgrupowań psychologa. My z Dorotą latamy sami. Kiedyś podczas turnieju jeden z moich zawodników doznał kontuzji. Najpierw pomagał nam lekarz niemiecki, a później duński – dodaje trener Gawłowski. Przeloty i hotele podczas zawodów z kontraktu sponsorskiego opłaca mu zawodniczka. Jedynym dochodem szkoleniowca jest pensja z klubu.

Polskie karate nie ma pieniędzy, ale broni się wynikami. Inny podopieczny Gawłowskiego, Dominik Dziuda, jest już mistrzem świata i wicemistrzem Europy kadetów. Wyjazd na te pierwsze zawody, do Chile, opłacili wspólnie klub, prywatna firma oraz rodzice.

– Musimy szukać sponsorów. Taki zawodnik jak Dominik codziennie trenuje i pracuje z fizjoterapeutą. Rocznie to koszt ok. 25 tys. zł – wylicza Gawłowski.

Tatami na korytarzu

Warunki, w jakich trenuje jego grupa, są partyzanckie.

– Pracujemy w dwóch łódzkich szkołach i musimy się dostosowywać do ich grafików – wyjaśnia Banaszczyk. – W jednej zimą w sali jest 15 stopni, więc albo wkładam trzy warstwy ubrań, albo trenujemy na korytarzu. W drugiej szkole jest cieplej, ale sala jest malutka, ma 20 metrów kwadratowych.

To niewiele jak na 16 osób, które są w grupie Gawłowskiego. – Trudno koncentrować się na zawodach, kiedy ciągle trzeba się zmagać z przeciwnościami – wyjaśnia Gawłowski. – Próbuję zachować spokój, a czasem chciałbym krzyczeć. Osiągamy od lat wyniki w sporcie olimpijskim, a nie mamy ani związku, ani stypendiów. Karate to sport, w którym trzeba mieć grubą skórę i mocną psychikę. Umieć wyznaczyć sobie cel i do niego dążyć.

Karate olimpijskie dzieli się na dwie konkurencje: kata i kumite. Pierwsza to oceniana przez sędziów walka z cieniem. Druga jest starciem z przeciwnikiem. To zupełnie inna dyscyplina niż popularne w Polsce karate kyokushin czy kojarzone z Anną Lewandowską karate tradycyjne. – To jak porównywać piłkę nożną i piłkę ręczną – wyjaśniała kiedyś Banaszczyk. Jej karate opiera się na trafianiu rywala. Kluczowa jest jednak nie siła uderzenia, tylko właściwe zaznaczenie techniki.

Turniej olimpijski w Tokio odbędzie się w trzech kategoriach wagowych, u kobiet to 55 kg, 61 kg i +61 kg. W każdej wystartuje dziesięć uczestniczek. Banaszczyk rywalizuje w kategorii do 55 kg. Nie jest to najniższy przedział wagowy. We wszystkich ważnych imprezach – mistrzostwach świata, Europy, turniejach Premier League oraz Series A – istnieje też kategoria do 50 kg. W turnieju olimpijskim panie z obu kategorii powalczą razem.

I tak w każdej konkurencji wystąpią: reprezentant gospodarzy, cztery najlepsze zawodniczki rankingu olimpijskiego (dwie do 50 kg i dwie do 55 kg), trzy z turnieju kwalifikacyjnego (8–10 maja, Paryż) oraz dwie z dzikimi kartami. Ta ostatnia ścieżka należy do medalistów Igrzysk Europejskich.

Mistrzyni świata biletu na igrzyska nie dostaje. Banaszczyk jest dziś w rankingu olimpijskim swojej wagi szósta i strat do miejsca dającego awans już nie odrobi. Polce nie powiodło się też na Igrzyskach Europejskich, gdzie o punkt przegrała awans do półfinału. Jej jedyną nadzieją na igrzyska pozostaje turniej w Paryżu. Karate to jedna z tych dyscyplin, gdzie olimpijski awans wydaje się trudniejszy niż zdobycie medalu.

Ostatnia szansa

W Tokio sport uprawiany przez Banaszczyk zadebiutuje, pojawi się tam dzięki zarezerwowanej dla gospodarza puli dyscyplin dodatkowych. Program kolejnych igrzysk, w roku 2024, karate już nie przewiduje.

Ich organizator – Paryż – rekomendując Międzynarodowemu Komitetowi Olimpijskiemu (MKOl) cztery dyscypliny dodatkowe, postawił na sporty „najbardziej miejskie, innowacyjne, przemawiające do młodych" – breakdance, surfing, skateboard i wspinaczkę.

– Obecność w Tokio to cukierek, ale nie pozwolono nam go w całości zjeść – przyznaje Banaszczyk.

Przepisy są jednak sztywne: zaproszenie na igrzyska kolejnych sportowców oznacza, że kogoś z listy trzeba usunąć. Szanse na to, że MKOl odrzuci sugestię organizatora, są minimalne.

Dorota Banaszczyk kolejnej szansy na olimpijski medal może więc już nie dostać.

Złoto, które zawodniczka Olimpu Łódź zdobyła w 2018 roku, było szokiem. – Zaskoczyłam wszystkich: siebie, trenera, rodzinę. I cały świat karate – mówiła. Studentka inżynierii biomedycznej leciała na zawody do Madrytu jako 28. zawodniczka światowego rankingu. Wygrała sześć walk i została mistrzynią świata.

Kiedyś myślała nawet o uprawianiu boksu. Z pomysłu wyleczył ją ojciec-judoka, skończyło się na karate. Tytuł zdobyła „po kosztach". Przeloty, zakwaterowanie i wpisowe na zawody opłacała dzięki pieniądzom z ministerialnego programu Team 100, ale już trener Maciej Gawłowski podróżował z nią po świecie za swoje.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Inne sporty
Tadej Pogacar dziękuje Rafałowi Majce. Słoweniec coraz bliżej zwycięstwa w Giro d'Italia
Inne sporty
Rośnie kadra reprezentacji Polski na igrzyska w Paryżu. Cztery szanse na medale
kajakarstwo
Polacy już błyszczą w Lublanie. Klaudia Zwolińska wicemistrzynią Europy
Inne sporty
Startują mistrzostwa Europy. Polacy liczą na medale
szachy
Garri Kasparow o dzisiejszej Rosji. "Puste deklaracje wzmacniają Putina"
Materiał Promocyjny
Technologia na etacie. Jak zbudować efektywny HR i skutecznie zarządzać kapitałem ludzkim?