Jan A.P. Kaczmarek i horror pieniędzy
Najpierw w Ameryce skomponował muzykę do horroru „Jasna krew”.
– Przez dłuższy czas, zanim otrzymałem wartościowe propozycje, udawałem człowieka sukcesu, będąc zadłużonym na sto tysięcy dolarów i żyjąc pod presją bankructwa. Przeżyłem tak cztery lata. Starałem się o tym nie myśleć, inaczej bym oszalał. Amerykanie są w tej konkurencji mistrzami. Musiałem im dorównać. A to wymagało sporo nauki, bo przecież w tamtych czasach w Polsce nie było kart kredytowych. Za wszystko płaciło się gotówką. W Stanach wszyscy żyją na kredyt, choć nie na takim poziomie ryzyka, jakie ja podjąłem. Starają się też nie brać kredytu, kiedy nie mają już żadnych dochodów. Ale wtedy Ameryka przeżywała okres wielkiego optymizmu. Pieniądze pożyczano bez problemu, wystarczyło spłacić minimalną sumę zadłużenia miesięcznie, żeby natychmiast dostać kolejną kartę kredytową na jeszcze więcej pieniędzy. Miewałem karty z łącznym limitem 120 tysięcy dolarów. Sztuka polegała na tym, żeby otwierając kolejną linię kredytową, spłacić wymagane minimum na poprzednią, bo amerykański system bankowy skrupulatnie zapisuje wszystkie potknięcia. Udało mi się zachować w oczach amerykańskich bankierów nienaganną opinię. To był prawdziwy wyczyn.
Jan A.P. Kaczmarek i Agnieszka Holland
Amerykę otworzyła przed kompozytorem współpraca z Agnieszką Holland.
- Po „Całkowitym zaćmieniu” Agnieszki Holland wiedziałem, że jestem już po drugiej stronie rzeki. Honorarium przy następnym filmie było na tyle wysokie, że mogłem spłacić wszystkie długi i zacząć nowe życie. Muzykę do „Marzyciela” zacząłem nagrywać w Warszawie za własne pieniądze i na własne ryzyko, stając do walki z poważnymi konkurentami. Musiałem przekonać producentów, że to ja jestem idealnym kandydatem. Zaczynali mieć wątpliwości, czy kompozytor z Polski może napisać muzykę, która przynajmniej w połowie musi być lekka, beztroska, pełna ducha chłopięcej przygody itd. Nie miałem nic podobnego w dorobku, a chciałem zmienić mój wizerunek kompozytora dramatycznych form. Napisałem utwór, wynająłem orkiestrę i chór chłopięcy. Wysłałem nagranie do Hollywood i wygrałem. Polubiłem też napięcie pisania na czas. Wcześniej miałem wiele utworów w szufladzie, naszkicowanych, nieskończonych. Teraz mogę być wdzięczny losowi za to, że gdy narzuca się termin skończenia utworu, umysł przeżywa magiczny moment, popisuje się przed artystą i dzieło jest skończone.
Dla swojej fundacji wybrał nazwę Rozbitek.