Kiedy Andrzej Duda w 2015 r. nocą odebrał ślubowanie od trzech sędziów-dublerów, ówczesny prezes Trybunału Konstytucyjnego, Andrzej Rzepliński, został postawiony przed trudnym wyborem. Z jednej strony miał bowiem trzech zaprzysiężonych sędziów TK, a z drugiej wyrok Trybunału stwierdzający, że wcześniejsze nieodebranie przysięgi od trzech prawidłowo wybranych sędziów przez prezydenta było niezgodne z konstytucją.
Czytaj więcej
Jeśli do 19 sierpnia KRS nie udostępni nam akt spraw dyscyplinarnych sędziów, to złożę zawiadomie...
I choć zagrywka Andrzeja Dudy z nocnym zaprzysiężeniem (byle zdążyć przed rozprawą w TK) była prostacka, to Rzepliński do tego poziomu się nie zniżył. Co prawda nie przydzielał sędziom-dublerom żadnych spraw (przez co, jak mówił kiedyś jeden z nich, cały dzień mogli patrzeć w sufit, za co pobierali wynagrodzenie), ale co do zasady drzwi przed nimi nie zamknął. Nawet kwestionując ich legalność, prezes TK czekał, aż sprawę rozstrzygną sądy.
Dlaczego Dagmara Pawełczyk-Woicka nie zachowała się tak, jak Andrzej Rzepliński?
Teraz mamy podobną sytuację z rzecznikiem dyscyplinarnym sędziów sądów powszechnych, który zgodnie z ustawą urzęduje przy Krajowej Radzie Sądownictwa. Przewodnicząca KRS podważa jego umocowanie, twierdząc, że odwołanie poprzednika nastąpiło z naruszeniem prawa. W cywilizowanym świecie takie spory zazwyczaj rozstrzygają sądy, których orzeczenia są respektowane. My jednak dziesiąty rok tkwimy w kryzysie praworządności, który, najoględniej mówiąc, objawia się tym, że każdy wybiera sobie, które orzeczenie uznaje, a które uważa za nieistniejące.
W rezultacie powołany w lipcu rzecznik wciąż nie może efektywnie pracować, bo nie ma dostępu do wszystkich akt. Przewodnicząca KRS mówi, że ona nie jest ich dysponentem, ale wielokrotnie zapraszała rzecznika do osobistego spotkania. Ten zaś odbija piłeczkę, wskazując, że gdy on chce się spotkać, to przewodnicząca ma inne obowiązki. Rozmawiają ze sobą jak żuraw i czapla z bajki Brzechwy, z tym że grożą sobie przy tym wzajemnie zawiadomieniami do prokuratury. On oskarża ją o ukrywanie dokumentów, ona o próbę włamania (gdy rzecznik dyscyplinarny wysłał umyślnego po akta, awanturę zrobili posłowie opozycji, którzy doszukali się w tym zamachu na konstytucyjny organ państwa). Patrząc na całą tę awanturę, coraz trudniej ukryć zażenowanie tą sytuacją. Zwłaszcza że poważni, dorośli ludzie mogliby jej nam oszczędzić. Gdyby tylko rzeczywiście obydwie strony chciały ze sobą porozmawiać.