– Wszystkie poprzednie próby dogadania się w sprawie wspólnych działań, podejmowane przez USA lub ich partnerów, były skazane na porażkę. Nikt z nich bowiem nie dysponował realnym wpływem na sytuację na ziemi – reklamował spotkanie sojuszników Asada rosyjski minister obrony Siergiej Szojgu.
Do Moskwy przyjechali ministrowie spraw zagranicznych i obrony Turcji i Iranu. Wraz z Rosją tworzą silną grupę wspierającą syryjskiego prezydenta od początku trwającej już pięć lat wojny domowej. Dwa z tych krajów (Rosja i Iran) mają w Syrii „realny wpływ na ziemi", gdyż dysponują tam silnymi jednostkami wojskowymi.
Oddziały irańskich Strażników Rewolucji co najmniej od dwóch lat walczą po stronie Asada. Rosja formalnie posiada w Syrii dwie bazy wojskowe – lotniczą oraz morską. Jej samoloty wspierają oddziały rządowe. Ale na ziemi walczą rosyjskie oddziały specjalne podporządkowane wywiadowi wojskowemu GRU. Nie wiadomo, ilu jest tych żołnierzy. Znacznie większa grupę stanowią rosyjscy najemnicy przysłani do Syrii przez formalnie prywatną firmę CzWK Wagner. Według szacunkowych danych jest ich nie mniej niż 2 tysiące żołnierzy (również przeszkolonych przez GRU). Turcja natomiast skoncentrowała na granicy z Syrią znaczne oddziały wojskowe wsparte lotnictwem.
Dzięki utrzymywaniu takich oddziałów wszystkie trzy państwa mogą dyktować warunki opozycyjnej koalicji, wspieranej przez Zachód i niektóre państwa arabskie.
Na początek minister Siergiej Ławrow zapowiedział, że ewakuacja wschodniej części Aleppo skończy się w ciągu jednego, dwóch dni. Z miasta wyjdą zarówno mieszkańcy, jak i „zorganizowane grupy uzbrojonej opozycji". Zebrani w Moskwie ministrowie mają jednak problem, jak „dostarczyć pomoc humanitarną bez jednoczesnych ustępstw wobec terrorystów". Nie jest jednak jasne, gdzie chcieliby odpuścić tę pomoc – czy do zniszczonego Aleppo, czy też do innych miejsc, w których toczą się walki.