W środę Komisja Europejska przedstawi plan dokończenia do 2025 r. budowy strefy euro. To będzie wyzwanie dla Polski.
– Chcemy ustanowić układ, który jest tak atrakcyjny, że – jak to mówią w filmach – stanie się ofertą nie do odrzucenia – powiedział pod adresem krajów UE, które nie przyjęły wspólnego pieniądza, komisarz ds. walutowych Pierre Moscovici.
I choć w rozmowie z dziennikarzami zastrzegł, że Bruksela „nie ma ani możliwości, ani chęci" zmuszania kogokolwiek do przyjęcia wspólnej waluty, to dla większości ekspertów staje się jasne, że tylko kraje, które dzielą euro, będą należały do „prawdziwej Unii". Pozostałym grozi marginalizacja.
Bo, jak mówi „Rzeczpospolitej" Moscovici, w planach jest powołanie odrębnych instytucji dla unii walutowej o kluczowym znaczeniu: budżetu, który będzie niwelował różnice między biednym Południem i bogatą Północą; ministra finansów, który ma koordynować politykę gospodarczą strefy euro, oraz parlamentu, odpowiedzialnego za nadzór.
Do tej pory Niemcy na propozycje takich reform odpowiadały twardym „nein". Obawiały się, że na koniec będą musiały płacić rachunek za swoich rozrzutnych partnerów. Ale to się zmienia. Nie tylko większości krajów strefy euro udało się ograniczyć deficyt budżetowy, ale też w Berlinie uświadomiono sobie, że jeśli różnice w zamożności państw Eurolandu będą się powiększać, w końcu w którymś z nich wygrają populiści i pogrzebią wspólny pieniądz.