A zadawała pani sobie pytanie - co będę robiła?
W takiej sytuacji człowiek nie zastanawia się, co będzie robił. Jest na siebie zły i chce uciec od tego, co tę złość spowodowało. Kalkulacja jest prosta: poświęcam na sport cały swój czas, wkładam w te ciężary tyle ciężkiej pracy i nagle na ważnych mistrzostwach, będąc faworytką, zajmuję siódme miejsce. Panowie na wysokich stanowiskach prawie ze mną nie rozmawiali, postawili na mnie krzyżyk. Wcześniej, kiedy zdobywałam złote medale, wszystko się we mnie podobało, nawet te warkoczyki na głowie. Nagle, po porażce w Vancouver, nie podobały im się moje warkoczyki.
A dzisiaj już pani wie, co by robiła bez sportu?
Chyba pracowałabym w przedszkolu. Gdyby mnie było stać, założyłabym prywatne przedszkole. Rodzice mówiliby do mnie per pani dyrektorko. Bardzo lubię małe dzieci, łatwo się z nimi porozumiewam. Niektórzy mówią, że sama jestem jeszcze małą dziewczynką. Po Vancouver niektórzy mówili tak przez zaciśnięte zęby.
Uprawianie sportu zaczęła pani od podnoszenia ciężarów?
Ależ skąd. W szkole podstawowej pchałam kulą, bo przecież jak nauczyciel widzi taką dużą i silną dziewczynę, to od razu każe jej pchać kulą. Dobrze grałam w piłkę ręczną. W szkolnej drużynie stałam na bramce. Na siłownię zaprowadził mnie wujek. Na początku podpierałam drzwi - stałam i patrzyłam. Nie chciałam dźwigać sztangi. Wujek był dobrym trenerem, bo nie naciskał. Po dwóch miesiącach treningów wygrałam mistrzostwa Polski w trójboju siłowym. Pamiętam wynik - 375 kg.
Czy na zapleczu pomostu kobiety mają swoje garderoby?
Pan chyba żartuje. Tam wszystko jest dla mężczyzn. Dobrze, że mamy chociaż damskie toalety. Makijaż robimy w hotelu. Ale panu chodzi nie o makijaż, tylko o moje warkoczyki.
Nie będę ukrywał. Czy to dużo roboty?
Zacznę od tego, że lepiej się czuję psychicznie, mając na zawodach warkoczyki. Można powiedzieć - im więcej warkoczyków, tym lepszy wynik. Na co dzień noszę normalną fryzurę, warkocze są od święta. Czy to dużo pracy? Dużo. Nie mam czasu na gabinety fryzjerskie, proszę o to swoje koleżanki. Aż boję się powiedzieć, ile to trwa - nawet do czterech godzin. Jak wygrywam zawody, jest cisza. Jak przegrywam, złośliwi mówią: "jak ktoś ma głowę zaprzątniętą warkoczykami... ".
Czy pani rozmawia ze sztangą?
Nie rozmawiam, ale bardzo ją szanuję. W naszym sporcie mówią, że jak się sztangi nie szanuje, to ona potrafi nieźle sponiewierać. Sztangi się nie kopie, nie rzuca ze złością na pomost. Nie trzyma się na niej nóg w czasie pogawędki na treningu. To jest narzędzie pracy, trzeba je szanować.
Chce pani mieć własny dom?
Bardzo chcę. Parterowy, zielony. Z dachem w kolorze zgniłej zieleni, a ściany w jaśniejszym odcieniu. Jak już mówiłam, chciałabym mieszkać w Australii. Jeśli w Polsce, to w Bieszczadach albo w Jeleśni, koniecznie z dala od ludzi. I chciałabym mieć dwoje dzieci. Męża w ostateczności też.
— rozmawiał Andrzej Łozowski