Rzecznik SN i sama pierwsza prezes nie kryli zaskoczenia wypowiedzią prezydenta o „poniżaniu" nowych sędziów. Profesor Gersdorf była w Pałacu Prezydenckim. Uznała, że oskarżenie musiało być skierowane do niej, co ją zbulwersowało. Jak pan to oceni?
Mimo naszej krańcowo odmiennej oceny zmian w wymiarze sprawiedliwości i w samym SN nie mam najmniejszych podstaw, by pani prof. Małgorzacie Gersdorf zarzucić niewłaściwy stosunek do nowo powołanych sędziów. Wręcz przeciwnie: zawsze była wobec nas taktowna i mimo różnic wykazywała się adekwatną do pełnionego stanowiska kulturą osobistą. Jako jedyna z prezesów SN odpowiedziała na zaproszenie na wigilijne izbowe spotkanie, przełamując się opłatkiem. Moje zdanie o stosunku pani prezes do nas podzielają zresztą wszyscy sędziowie izby, z którymi rozmawiałem. Gdyby taką postawę reprezentowali wszyscy „starzy" sędziowie i ich asystenci, można by było mówić o ,,Wersalu".
Pierwsza prezes i rzecznik SN oczekują jednak konkretów, mówiąc, że nic im o „poniżaniu" nowych sędziów nie wiadomo i nikt się im nie skarżył.
Ja sam o przypadku ostentacyjnego okazania mi braku szacunku przez sędziego SN w obecności innych sędziów poinformowałem zarówno rzecznika prasowego, jak i pierwszą prezes, przy okazji obejmowania urzędu tymczasowego prezesa izby. Zapytałem ją, czy mogę się przywitać, podając rękę, bo w SN spotkał mnie przykry incydent. Przyzwolenie na kilka tygodni manifestacji wewnątrz gmachu sądu, rozwieszanie transparentów i obrażanie przychodzących do pracy sędziów przez manifestantów, nachodzenie ich bez zapowiedzi przez dziennikarzy z krytycznie nastawionych mediów – również w strefie ochronnej – to była codzienność, z którą przyszło nam się zmierzyć, a o której kierownictwo SN musiało wiedzieć.
Ale prezydenckie zarzuty nie dotyczyły manifestujących, ale samych sędziów.
Urząd sędziego pełnię od przeszło 20 lat. Znam SN od podszewki, byłem sprawozdawcą w dziesiątkach spraw, bo w Izbie Karnej SN orzekałem w latach 2012–2015 na sześciu trzymiesięcznych delegacjach. Znam więc też wszystkich sędziów tej izby, z większością byłem po imieniu. Proszę sobie teraz wyobrazić jeden z moich pierwszych dni w SN po prezydenckiej nominacji: na korytarzu czterech sędziów, ze wszystkimi orzekałem wielokrotnie. Podchodzę do nich, by się przywitać. Nie liczyłem na entuzjazm, ale przynajmniej na podanie ręki i zwykłe „dzień dobry". Trzy osoby – mimo odczuwalnego chłodu i napiętej sytuacji – odpowiadają „dzień dobry" i podają rękę. Czwarty sędzia, ten, z którym orzekałem najczęściej, wbija oczy w sufit. Mówi wprawdzie „dzień dobry", ale ostentacyjnie pozostawia moją rękę, która długie sekundy wisi w próżni... Gdyby to było face to face, uznałbym to za zwykły brak kultury, wręcz bufonadę, i się szczególnie nie przejął. Ale pan sędzia okazał mi pogardę i poniżył w oczach trzech pozostałych.