Nie mam wątpliwości, że niemożliwe jest istotne usprawnienie sądów, kiedy trafia do nich rocznie 15 mln spraw, po ok. 1000 na każdego sędziego. Zwiększanie liczby sędziów miejmy nadzieję nie wchodzi w rachubę, gdyż trwa od wielu lat i nie przybliżyło nas do istotnego usprawnienia sądownictwa. Przeciwnie, samo rozrośnięte niepomiernie środowisko sędziowskie, jego roszczenia i wady, stały się istotnym problemem polskiego życia publicznego, w każdym razie tak uważa obecna władza. Reformy, niezależnie od ich oceny, są próbą jego rozwiązania.

Obecne zmiany w KRS i SN jeszcze w pierwszym półroczu 2018 r. będą odwracać uwagę od sądowej prozy, ale ona znów da o sobie znać, bo konkretnych Polaków interesują ich konkretne sprawy, i to, czy są sprawnie rozpoznawane. To jak z karetką pogotowia: nie wystarczy, że jest dobrze wyposażona a lekarz kompetentny, musi jeszcze przyjechać na czas. Tymczasem sądowa karetka od lat nagminnie się spóźnia. Nie przynosi często pomocy, a kosztuje.

Od dawna wiadomo, że sędziowie nie dają sobie rady z rosnącą liczbą spraw i jedynym sensownym wyjściem, jakie widzę, a jakoś nie chcą go podjąć kolejni reformatorzy, to ich radykalne odciążenie – aby skupili się na ważniejszych sprawach.

Przemyślenia (czytaj: ograniczenia) wymaga więc finansowanie kosztów procesów przez podatnika, zwłaszcza, np. sporów gospodarczych, poza oczywistymi przypadkami niezawinionego popadnięcia w tarapaty finansowe przez przedsiębiorcę. Należy także pomyśleć o wyprowadzeniu z sądów wszelkich standardowych spraw, np. spadkowych czy wieczytoksięgowych, jeśli mogą zajmować się nimi urzędnicy czy np. notariusze. Sądy powinny się skupić na sprawach spornych, tym bardziej że nadchodzi ich nowa fala, jak np. upadłość konsumencka.