Wiosną 1920 roku front walki z bolszewikami był jeszcze o kilkaset kilometrów od Warszawy. Jednak w wielu wydawanych wówczas aktach prawnych widać powagę wojennej sytuacji.
Słona danina
Jeszcze przed wybuchem konfliktu z Rosją trzeba było pieniędzy na odbudowę kraju i organizację państwa tuż po odzyskaniu niepodległości. Już w lutym 1919 roku wprowadzono zatem podatek od „zysków wojennych". Objął przedsiębiorstwa i pracowników wykazujących podczas I wojny światowej większy zysk niż przez trzy lata poprzedzające tę wojnę. W obliczu nowej wojny w maju 1920 roku podatek rozciągnięto także na lata 1919–1920.
Stosowny dekret Naczelnika Państwa nie wymieniał żadnego konkretnego wojennego biznesu. Nie wspominano np. o spekulantach solą, którzy podczas wojny zarobili fortunę, wykorzystując zakłócenia na szlakach dostaw. W dekrecie chodziło o dodatkowe opodatkowanie wszystkich, którym interesy w czasie wojny szły lepiej niż w czasie pokoju. Nadwyżkę od średniego zysku danej firmy sprzed wojny opodatkowano stawką – zależnie od wysokości tej nadwyżki – od 10 do nawet 70 proc. Były wyjątki, np. dla przypadków przeznaczania zysku na cele dobroczynne. Kto się bogacił na dostawach dla armii (każdej), płacił dodatkowe 20 procent.
Czytaj także: Fikus: Jaka będzie „Rzeczpospolita"
Władze szukały nawet drobnych wpływów do budżetu. Dopatrzyły się, że banki i inne firmy zarabiają na usługowym prowadzeniu skrytek depozytowych, czyli sejfów na kosztowności. W ustawie z 8 czerwca na właścicieli takich skrytek (nie tylko banki) nałożono nowy podatek. Gdy skrytka nie przekraczała 20 litrów objętości, wynosił 50 marek polskich rocznie, a gdy była większa – 100 marek. To stosunkowo niewiele, zważywszy że w 1920 roku litr mleka kosztował 10 marek, a jedno jajko – 3,2 marki polskie.