O pozasądowej aktywności sędziego debatowano niedawno w „Rzeczpospolitej". Na pierwszy rzut oka konkluzja jest prosta: sędziowie nie powinni się w ogóle zajmować polityką, ale konstytucja ani ustawy sądowe jej granic nie wyznaczają precyzyjnie. Sędzia, owszem, nie może należeć do partii politycznej (art. 178 konstytucji), ale nie trzeba być w partii, by w praktyce agitować jak polityk.

Z drugiej strony z niektórych obszarów, takich jak dyskusja o usprawnieniu wymiaru sprawiedliwości, nie sposób wyłączyć sędziów. Najprostsza odpowiedź jest taka, że w takiej debacie sędzia powinien być rzeczowy, skupiony na kwestiach merytorycznych, a nie wiecować niczym polityk.

Ale pytanie o granice politykowania pozostaje. Pokazuje to sprawa przesłuchań dyscyplinarnych sędziego Igora Tulei, znanego z wypowiedzi odbieranych przez część opinii publicznej jako polityczne. Komitet Obrony Sprawiedliwości, zrzeszający m.in. organizacje sędziowskie, dopatruje się presji władzy wykonawczej na sędziego w wielokrotnym wzywaniu go do składania oświadczeń i zeznań pod groźbą odpowiedzialności karnej. A chodzi o jego „edukacyjno-oświatowe" wypowiedzi o PiS-owskich reformach Temidy i o jego pytania prejudycjalne do TSUE. Sędzia Piotr Schab, szef sędziowskich rzeczników dyscyplinarnych, odpowiada właśnie, że przesłuchania były „konsekwencją aktywności sędziego, która wedle wstępnej analizy miała charakter manifestacji politycznej". Dodał jednak, że wobec sędziego Tulei nie sformułowano zarzutów dyscyplinarnych. Nie do mnie należy ocena tej decyzji, nie mam jednak wątpliwości, że problem wyznaczania granic publicznej działalności sędziów powinien być rozwiązany w cierpliwym dialogu. Sankcje dyscyplinarne to ostateczność. ©?