Kto naprawdę zginął w berlińskim bunkrze?

Choć od domniemanej śmierci Adolfa Hitlera w berlińskim bunkrze minęło prawie 75 lat, to okoliczności tego wydarzenia budzą wiele kontrowersji. Mimo upływu czasu nadal jesteśmy daleko od poznania całej prawdy.

Publikacja: 23.04.2020 21:00

Radość żołnierzy amerykańskich na wieść o samobójczej śmierci Adolfa Hitlera. Gazety opublikowały tę

Radość żołnierzy amerykańskich na wieść o samobójczej śmierci Adolfa Hitlera. Gazety opublikowały tę wiadomość 1 maja 1945 r.

Foto: Keystone/Getty Images

4 kwietnia 2016 r. prezydent Federacji Rosyjskiej Władimir Putin podpisał dekret, na mocy którego zarządzanie archiwami państwowymi, publikacja materiałów, dostęp do nich i ich ujawnianie podlega bezpośrednio prezydentowi Rosji. Putinowski dekret zamknął zapoczątkowaną w czasach prezydentury Borysa Jelcyna liberalną politykę dostępu do tajemnic przeszłości. Szkoda, bo rosyjskie zbiory są szczególnie ważne dla rozwiązania zagadki śmierci Adolfa Hitlera.

Mające swoją siedzibę w centrum Moskwy Archiwum Państwowe Federacji Rosyjskiej (Gosudarstwiennyj Archiw Rossijskoj Fiederacyi – GARF) posiada w swoich zbiorach aż 7 milionów dokumentów powstałych od początku XIX stulecia aż do drugiej dekady XXI w. Wcześniej zbiory należały do Głównego Zarządu Archiwalnego przy Radzie Ministrów ZSRR (1960–1991), kontynuatora Głównego Zarządu Archiwalnego NKWD ZSRR (1938–1948). Większość archiwum stanowią oczywiście dokumenty pisane, ale w niezliczonej ilości gablot i szuflad są zgromadzone także stosy fotografii, tajnych akt i różnego typu przedmiotów, a wśród nich są obiekty, o których obejrzeniu marzy każdy historyk. To tzw. akta H, czyli wszystko, co dotyczy Adolfa Hitlera. Znaczna część tego zbioru nadal jest utajniona. Wśród licznych dokumentów i przedmiotów wywiezionych przez Sowietów w latach 1945–1946 z Berlina znajduje się niewielkie pudełko, w którym jest przechowywany fragment rzekomej czaszki Adolfa Hitlera.

Od 1992 do 2016 r. GARF-em kierował charyzmatyczny dyrektor Siergiej Miromienka, człowiek otwarty na współpracę z ośrodkami naukowymi. Jednak w marcu 2016 r. prezydent Władimir Putin zdymisjonował dyrektora za rzekome „liczne zaniedbania”. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że Miromienka znalazł się na czarnej liście Putina już 16 lat wcześniej. 27 kwietnia 2000 r., zaledwie na dwa tygodnie przed 55. rocznicą zwycięstwa nad nazistowskimi Niemcami, Miromienka na polecenie nowego prezydenta Rosji Władimira Putina zorganizował wielką wystawę tajnych archiwów pod swoistym tytułem „Agonia Trzeciej Rzeszy – kara”.

Historycy z całego świata byli zachwyceni. Nareszcie mogli ujrzeć na własne oczy radzieckie raporty napisane do Stalina po zdobyciu Berlina, tajne dokumenty niemieckie, w tym ostatnie zapiski w dziennikach Martina Bormanna, listy nazistowskich dygnitarzy, w tym ministra uzbrojenia i amunicji Alberta Speera, oraz notatki ministra propagandy Josepha Goebbelsa. Pośrodku pomieszczenia wystawowego było jednak coś, co najbardziej skupiało uwagę zwiedzających. W szklanej gablocie, na czerwonym welurze leżał lekko zwęglony fragment czaszki z dziurą po kuli.

Rosjanie byli przekonani, że udało im się osiągnąć zamierzony cel propagandowy. Grubo się mylili. Od dnia otwarcia wystawy zaczęły mnożyć się wątpliwości historyków zagranicznych co do autentyczności czaszki. Nagle odżyły obiekcje, które targały ludźmi na całym świecie 55 lat wcześniej. Czy to rzeczywiście fragment czaszki Hitlera i czy cała ta historia o śmierci jednego z największych zbrodniarzy w dziejach świata nie jest jedną wielką manipulacją?

Wątpliwe trofeum Stalina

O Miromience mówiono, że włada archiwami jak car. To on decydował wedle własnego uznania, kto, gdzie, kiedy i na jakich zasadach może uzyskać dostęp do olbrzymich rosyjskich zbiorów archiwalnych. Ta pewność siebie uśpiła jego czujność. Nie zauważył w porę, że krótka epoka odwilży po zimnej wojnie kończyła się wraz z nadejściem nowego włodarza Kremla.

Dyrektor GARF-u został zalany pytaniami historyków, skąd wie, że na wystawie był pokazywany naprawdę fragment czaszki Hitlera? Coraz bardziej zdenerwowany raz po raz odrzucał wszelkie spekulacje, twierdząc, że autentyczność potwierdzają wszystkie zeznania osób przebywających w bunkrze Hitlera w czasie, kiedy miał on popełnić samobójstwo. W obronie swojego szefa chciał stanąć jeden z kustoszy wystawy, rosyjski historyk Aleksiej Litwin, ale jego wypowiedź jedynie dolała oliwy do ognia: „To prawda, że nie prowadziliśmy badań DNA, ale zeznania wszystkich świadków potwierdzają, że to szczątki Hitlera”. Kustosz potwierdził zatem, że żadnych niepodważalnych analiz nie przeprowadzono.

Miromienka utracił kontrolę nad sytuacją i popełnił drugi błąd, zgadzając się w 2009 r. na nakręcenie programu dokumentalnego przez stację National Geographic. Czaszkę miał obejrzeć i ocenić Nick Bellantoni, profesor archeologii Uniwersytetu w Connecticut. Kiedy pierwszy raz trafiła ona w jego ręce, Bellantoni był zdumiony delikatnością struktury kostnej. „Kości mężczyzn są znacznie mocniejsze, a spojenia łączące różne części czaszki wskazują na istotę ludzką poniżej 40. roku życia” – oświadczył po pierwszym oglądzie. Już wtedy u amerykańskiego naukowca pojawiło się podejrzenie, że ma do czynienia z fragmentem czaszki kobiety, młodszej od Hitlera przynajmniej o 16 lat. Tajemnicą pozostaje, w jaki sposób Bellantoni uzyskał od Rosjan materiał z czaszki przeznaczony do wykonania badań genetycznych. Fragment kości wywiozła z Rosji prof. Linda Strausbaugh, szefowa Centrum Genetyki przy Uniwersytecie w  Connecticut. I ona też wykonała badania, które potwierdziły obawy Nicka Bellantoniego, że czaszka należy do kobiety.

To był straszny policzek dla Rosjan. „Trofeum Stalina”, ten namacalny dowód niekwestionowanego zwycięstwa Związku Radzieckiego nad niemieckim nazizmem, miało się okazać blamażem. Ale czy na pewno?

Amerykański oszust?

Dla Kremla wynik badań ogłoszonych przez Bellantoniego był strasznie bolesnym afrontem. Rozsierdzony Putin obiecał, że znajdzie powód, żeby wyrzucić Miromienkę. O silnej pozycji dyrektora GARF-u świadczy fakt, że mimo niechęci prezydenta utrzymał stanowisko jeszcze przez siedem lat.

W 2016 r. do Moskwy przyjechało dwoje badaczy francuskich: Jean-Christophe Brisard i Lana Parshina. Nie chcieli oni jedynie zbadać samego fragmentu czaszki, chcieli dokonać gruntownej analizy wszystkich zbiorów dotyczących okoliczności śmierci Hitlera. Okazało się, że Rosjanie mają znacznie większe zaufanie do Francuzów niż do Amerykanów, których oskarżali o oszustwo. Mieli zresztą ku temu powody. Okazało się bowiem, że nie ma żadnego dowodu na to, że Nick Bellantoni legalnie pozyskał fragment materiału organicznego z domniemanego fragmentu czaszki Hitlera. Jego nazwisko nie znajdowało się nawet na liście gości odwiedzających GARF, choć procedury rejestracyjne są przez Rosjan traktowane niezwykle poważnie. GARF nie zawierał też żadnej umowy ze stacją telewizyjną National Geographic na wykonanie filmu dokumentalnego z wizyty Bellantoniego w rosyjskim archiwum. Rosjanie zarzucili Bellantoniemu zwyczajną kradzież fragmentu czaszki, z czego amerykański naukowiec musiał się tłumaczyć w 2010 r. w programie rosyjskiej stacji telewizyjnej NTV.

Prowadzący program rosyjski dziennikarz zaatakował go słowami: „Zdecydował się pan podjąć te prace, żeby osobiście pobrać kilka próbek z czaszki…”. Rozeźlony Bellantoni odpowiedział: „Nie, nie zrobiliśmy tego! (…) Trzeba pamiętać, że badania na spalonych szczątkach nastręczają wielu trudności. (…) Badanie tego materiału to prawdziwy koszmar dla genetyków. Z takiego materiału niezwykle trudno jest wyodrębnić markery, które pozwalają określić płeć. Mimo to udało nam się ustalić, że chromosomy, które wyodrębniliśmy, są kobiece. Być może była to Ewa Braun, ale nie jesteśmy tego pewni”.

W pewnym momencie programu odezwała się siedząca na widowni sławna radziecka aktorka, 85-letnia Rimma Markowa, która zapytała amerykańskiego naukowca: „Niech pan nam wreszcie powie, kto panu dał te próbki? Pracownik archiwum czy przedstawiciele pańskiej stacji telewizyjnej?”. Nick Bellantoni nie udzielił konkretnej odpowiedzi, zasłaniając się jedynie rzekomą, choć nieistniejącą na żadnym papierze zgodą dyrekcji GARF. Siedem lat później, zapytany o to samo przez francuskich badaczy Brisarda i Parshinę, udzielił tej samej wymijającej odpowiedzi.

Mit berlińskiego bunkra

Czy badania genetyczne rzekomego fragmentu czaszki Adolfa Hitlera można uznać w świetle powyższych informacji za wiarygodne? Analiza DNA kości przeprowadzona przez prof. Lindę Strausbaugh była niewątpliwie wykonana bardzo rzetelnie. Pani profesor osobiście wywiozła próbkę z Moskwy. Problem w tym, że sama jej nie pobierała, tylko otrzymała od Nicka Bellantoniego, który nie potrafi sobie przypomnieć, jak sam ją zdobył. Koncepcja, że kość należała do Ewy Hitler (Braun), która w chwili śmierci miała 33 lata, wydaje się na pierwszy rzut oka absurdalna. Wszystkie zeznania świadków wskazują, że jedynie Adolf Hitler chciał odebrać sobie życie za pomocą trucizny i jednocześnie strzału w głowę. Rosjanie jako dowód jego śmierci pokazali wspomnianym francuskim naukowcom także drewniane elementy kanapy z salonu w bunkrze, na której widać krwawe zacieki. Problem jednak w tym, że w relacjach pozostawionych przez żołnierzy radzieckich, którzy jako pierwsi weszli do saloniku w bunkrze obok kancelarii Rzeszy, nie ma słowa o jakichkolwiek śladach krwi na ścianie i na meblach.

Jako pierwszy opis ostatnich godzin życia Adolfa Hitlera i jego żony przedstawił szerszej opinii publicznej angielski historyk Hugh Trevor-Roper. Uważa się, że był on dobrze poinformowanym badaczem tego okresu, ponieważ jako oficer brytyjskiego SIS miał okazję osobiście przesłuchać kilka najważniejszych osób, które przebywały w bunkrze Hitlera od 28 do 30 kwietnia 1945 r. Jego wnioski jako pierwszy podważył Nicolaus von Below, były pułkownik i adiutant Führera ds. Luftwaffe, którego Hugh Trevor-Roper miał okazję osobiście przesłuchiwać. Poza tym von Below zarzucił konfabulację innemu propagatorowi mitu berlińskiego bunkra, historykowi Davidowi Irvingowi, którego wprost oskarżył o fałszowanie lub ignorowanie niektórych źródeł historycznych. Dotyczyło to np. rzekomo odnalezionych zapisków Ewy Braun, które – jak się później okazało – zostały sfałszowane przez Luisa Trenkera. Podobnie rzecz się miała z „odnalezionym w Moskwie” dziennikiem Nicolausa von Belowa. W 1980 r. były adiutant Hitlera, którego można uznać za dość wiarygodne źródło, oświadczył, że wydana w 1947 r. książka „Ostatnie dni Hitlera" Hugh Trevora-Ropera, w której zresztą on sam był cytowany aż na 30 stronach, jest „zbiorem wyjątkowych bzdur”.

To właśnie ta książka utrwaliła w opinii publicznej przekonanie, że 30 kwietnia 1945 r. Adolf Hitler wraz ze swoją żoną zamknął się w prywatnym saloniku berlińskiego bunkra, po czym po kilkudziesięciu sekundach zażył cyjanek potasu, jednocześnie zdążając strzelić sobie w głowę. Pierwszy do saloniku miał wejść osobisty adiutant wodza sturmbannführer Otto Günsche, który po chwili powrócił do mapiarni i chłodno oświadczył zebranym tam ludziom: „Führer nie żyje”. Ta część opisu nie wzbudzała dotychczas niczyich podejrzeń, ponieważ została potwierdzona przez Nicolausa von Belowa, sekretarkę Hitlera Traudl Junge i kamerdynera Hitlera Heinza Lingego. Niepokój może budzić dopiero fakt, że z saloniku Hitlera wyniesiono ciała okryte kocami. Kto znajdował się pod kocem i czy rzeczywiście były to zwłoki zabitego małżeństwa, pozostaje tajemnicą.

Ostatnią osobą oprócz Günschego, która widziała Hitlera żywego, miała być Magda Goebbels, żona ministra propagandy i gauleitera Berlina. Podobno na kolanach błagała wodza, żeby zrezygnował z samobójstwa i uciekł z miasta. Zastanawia jednak, skąd Magda Goebbels w ogóle wiedziała o możliwości takiej ucieczki. Wbrew później rozpowszechnianym opiniom Berlin nie był bowiem pułapką bez wyjścia. Wielu osobom z otoczenia wodza udało się uciec z obleganego miasta.

Tekturowy sarkofag Hitlera

Ale skąd wziął się fragment czaszki wystawionej na widok publiczny w 2000 r.? Otóż nikt o jego istnieniu nie pamiętał przez 30 lat. To zdumiewające, ale fragment rzekomej czaszki Hitlera był niedbale wrzucony do pudła z masą innych szpargałów i schowany bez opisu, gdzieś w ciemnym kącie przepastnych magazynów Głównego Zarządu Archiwalnego przy Radzie Ministrów ZSRR. Dopiero w 1975 r. znalazła go podczas sprzątania zbiorów Dina Nikołajewna Nochotowicz, która później awansowała na szefową zbiorów specjalnych GARF. Początkowo, kiedy zobaczyła kość, nie wiedziała, czym ona jest i dlaczego znajduje się z fragmentami poplamionych krwią obić mebli. Dopiero na dnie pudła znalazła kartkę z napisem: „To fragment czaszki Adolfa Hitlera. Musi zostać przekazany do archiwów państwowych”. Nie było dołączonej żadnej dokumentacji, żadnych badań, analiz, zdjęć, podpisów czy pieczątek. Wydawało się, że nie ma żadnego potwierdzenia autentyczności odnalezionych przedmiotów. Jednak w innym pudle odkryto ręcznie klejony album ze zdjęciami z radzieckiego śledztwa w sprawie śmierci Hitlera. Wykonano go dopiero w maju 1946 r., a więc rok po domniemanym samobójstwie Hitlera i jego żony. W tym czasie radzieccy badacze pobrali fragmenty krwi roztartej na poręczy kanapy wyniesionej z bunkra. Była to krew grupy A, występująca wśród 41 procent Niemców. W albumie znajdywało się także zdjęcie fragmentu czaszki z zaznaczonym strzałką otworem po kuli pistoletowej. Znamienne, że aż do 1990 r. oficjalna historiografia radziecka utrzymywała, że Hitler zażył jedynie truciznę i żadnego strzału w głowę nie było.

Wśród dokumentów duże znaczenie miało zeznanie niejakiego sierżanta Höfbecka (którego imienia nie zapisano) ze służby wartowniczej bunkra Führera. Twierdził on, że widział, jak ok. godziny 14.00 (inni świadkowie wspominali o godzinach wieczornych) kilka osób niosło dwa ciała zawinięte w koce. Spod jednego koca wystawała noga z czarną nogawką od spodni i czarnym pantoflem. Pod drugim kocem dostrzegł kawałek niebieskiej sukienki, brązowych skarpetek i brązowych pantofli. Osobisty adiutant Hitlera sturmbannführer Otto Günsche polał ciała benzyną, a przez wyjście ewakuacyjne podano mu coś w rodzaju płonącej pochodni, którą rzucił do dołu, gdzie leżały zwłoki. Po jakichś dziesięciu minutach ponownie nasilił się ostrzał artyleryjski i grupa oddająca palonym zwłokom salut faszystowski wbiegła z powrotem do bunkra. Zdumiewa fakt, że domniemane zwłoki Hitlerów leżały nadpalone w dole i nikt się nimi nie zajmował. Następnego dnia w  tym samym miejscu znacznie dokładniej spalono zwłoki Josepha i Magdy Goebbelsów, mimo że podobno zabrakło benzyny na spalenie do końca trupów małżeństwa Hitlerów.

Sowieckie kłamstwa

Dopiero w 1950 r. Sowieci przyznali się, że w maju 1945 r. odkryli porzucone, ledwie nadpalone zwłoki Hitlera i jego żony, bezładnie leżące tuż obok wejścia do bunkra, zasypane stosem różnych odłamków, fragmentów cegieł i kawałków drewnianych belek oderwanych prawdopodobnie od stropów Kancelarii Rzeszy. Zadziwia fakt, że truchło wodza było znacznie gorzej potraktowane przez Niemców niż zwłoki jego ministra propagandy.

Rosjanie nieustannie zmieniali swoje zeznania. Dopiero w 1975 r., kiedy powstał brytyjski film dokumentalny „Dwie śmierci Hitlera”, pisarka i tłumaczka 1. Frontu Białoruskiego Helena Rżewska i jej kolega Lew Biezimiennyj oświadczyli, że widzieli zwłoki Adolfa i Ewy Hitlerów już 4 maja 1945 r. To dziwne, ponieważ w rosyjskich archiwach znajduje się oświadczenie złożone pod przysięgą przez porucznika gwardii Aleksieja Panasowa oraz szeregowców: Iwana Czurakowa, Jewgienija Olejnika i Ilję Sieroucha, że to oni znaleźli te zwłoki dopiero 5 maja, w odległości ok. 3 metrów od wejścia do bunkra. Dokument z mapą lokalizującą znalezione ciała podpisał i przesłał Stalinowi 13 maja 1945 r. major gwardii Gabiełok.

To on nakazał odnalezienie protetyka Hitlera Fritza Echtmanna i jego asystentkę Käthe Heusermann, którzy współpracowali z osobistym dentystą wodza Hugonem Blaschke. Obydwoje nie mieli najmniejszych wątpliwości, że bardzo specyficznie wykonane uzębienie protetyczne w postaci koronek i złoconych mostków w szczęce odnalezionego mężczyzny należy do Adolfa Hitlera. Słynął on bowiem z fatalnego uzębienia i cuchnącego oddechu, prawdopodobnie będącego efektem ubocznym ciągłych stanów zapalnych zębowiny wywołanych nieustannym jedzeniem słodyczy.

Przy zwłokach kobiety znaleziono złotą papierośnicę: taką samą jak ta, którą Ewa Braun otrzymała w prezencie 29 października 1934 r. Ciała Hitlerów i Goebbelsów zostały przewiezione do zarządu kontrwywiadu „Smiersz” 3. Armii Uderzeniowej w dzielnicy Buch w Berlinie, gdzie poddano je badaniom anatomopatologicznym i identyfikacji przez osoby, które dobrze znały zmarłe osoby za ich życia. Po tych czynnościach zwłoki pierwszy raz pogrzebano w pobliżu berlińskiej dzielnicy Buch, a 4 czerwca 1945 r. powtórnie pogrzebano w lesie pod brandenburskim miastem Rathenow.

9 czerwca 1945 r. marszałek Gieorgij Żukow oświadczył publicznie: „Nie odkryliśmy żadnych zwłok, które mogłyby być zidentyfikowane jako zwłoki Hitlera. Wszystko jest w najwyższym stopniu tajemnicze”. Szef sztabu generalnego Armii Czerwonej podobnie jak Stalin wmawiał światu, że niemiecki dyktator na pewno uciekł z miasta. Dlaczego Sowieci tak postępowali, pozostaje tajemnicą.

Sobowtór?

Wydaje się, że identyfikacja uzębienia Hitlera wszystko wyjaśniła. Pozostał jednak pewien szczegół, który do dzisiaj spędza sen z powiek historykom. Radzieccy anatomopatolodzy, którzy badali zwłoki w maju 1945 r., stwierdzili definitywnie, że mimo nadpalenia warstwy skórnej zachowały się organy wewnętrzne zwłok. Dzięki temu odkryto, że badany mężczyzna miał od urodzenia tylko jedno jądro i nierozwinięte, suche nasieniowody. Oznaczało to, że mężczyzna ten nie miał wykształconych cech płciowych. Brak jądra nie był wynikiem wnętrostwa, ale całkowitym brakiem wykształcenia tego organu. Trudno jest dzisiaj określić, czy przyczyną była choroba genetyczna. Pewne jest jednak, że mężczyzna ten był nie tylko bezpłodny, ale też musiał mieć bardzo silne zaburzenia gospodarki hormonalnej, wpływające znacząco na jakość jego życia seksualnego lub nawet jego całkowity brak.

To zdumiewająca niezgodność z niezwykle precyzyjnie opracowanym protokołem medycznym osobistego lekarza Führera, doktora Theodora Gilberta Morella, który zebrał wszystkie dokumenty, badania i analizy od swoich kolegów lekarzy specjalistów, którzy kiedykolwiek leczyli wodza. Protokół ten, przechowywany obecnie w archiwach Kongresu USA w Waszyngtonie, precyzyjnie opisuje wszystkie zaburzenia chorobowe Adolfa Hitlera i wszystkie ewentualne wady anatomiczne. Znajdziemy w nim opis stałego obrzęku nadbrzusza i powiększenia lewego płata wątroby, informacje o bólach w okolicach nerki czy ostrych zaburzeniach przewodu pokarmowego spowodowanych dysbakteriozą jelit. Nie można mówić tu o żadnej próbie upiększania prawdziwych wyników badań.

W protokole możemy też przeczytać: „Narządy rozrodcze nie wykazują odchyleń od normy ani patologii, a drugorzędowe cechy płciowe są prawidłowo rozwinięte”. Kiedy w 1936 r. Hitler zaczął się skarżyć na ból w okolicy prawej nerki, od razu zbadano mu pęcherz, prostatę, cewkę moczową oraz jądra. Mimo że badania były wykonywane przez lekarzy różnych specjalizacji, żaden z nich nie odnotował jakichkolwiek zaburzeń w układzie moczowo-płciowym. W załączniku II protokołu Morella umieszczono pięć badań rentgenowskich głowy Hitlera. Pomogły one powiązać jego uzębienie ze szczęką odnalezioną w zwłokach zakopanych koło bunkra.

Kim zatem był człowiek odnaleziony przy wejściu do bunkra Hitlera? Jakim sposobem protokoły Morella tak bardzo różniły się od wyników sekcji anatomopatologów radzieckich? Jakim sposobem człowiek, który miał to samo uzębienie, jednocześnie posiadał zdaniem różnych lekarzy tak charakterystyczne, kompletnie inne cechy anatomiczne? Czy może to być dowód na istnienie sobowtóra Hitlera, któremu spreparowano protezy w celu fałszywej identyfikacji? Układu płciowego nie udało się jednak podmienić. I chociaż taka hipoteza wydaje się bardzo kontrowersyjna, może wzbudzać poważny niepokój.

4 kwietnia 2016 r. prezydent Federacji Rosyjskiej Władimir Putin podpisał dekret, na mocy którego zarządzanie archiwami państwowymi, publikacja materiałów, dostęp do nich i ich ujawnianie podlega bezpośrednio prezydentowi Rosji. Putinowski dekret zamknął zapoczątkowaną w czasach prezydentury Borysa Jelcyna liberalną politykę dostępu do tajemnic przeszłości. Szkoda, bo rosyjskie zbiory są szczególnie ważne dla rozwiązania zagadki śmierci Adolfa Hitlera.

Mające swoją siedzibę w centrum Moskwy Archiwum Państwowe Federacji Rosyjskiej (Gosudarstwiennyj Archiw Rossijskoj Fiederacyi – GARF) posiada w swoich zbiorach aż 7 milionów dokumentów powstałych od początku XIX stulecia aż do drugiej dekady XXI w. Wcześniej zbiory należały do Głównego Zarządu Archiwalnego przy Radzie Ministrów ZSRR (1960–1991), kontynuatora Głównego Zarządu Archiwalnego NKWD ZSRR (1938–1948). Większość archiwum stanowią oczywiście dokumenty pisane, ale w niezliczonej ilości gablot i szuflad są zgromadzone także stosy fotografii, tajnych akt i różnego typu przedmiotów, a wśród nich są obiekty, o których obejrzeniu marzy każdy historyk. To tzw. akta H, czyli wszystko, co dotyczy Adolfa Hitlera. Znaczna część tego zbioru nadal jest utajniona. Wśród licznych dokumentów i przedmiotów wywiezionych przez Sowietów w latach 1945–1946 z Berlina znajduje się niewielkie pudełko, w którym jest przechowywany fragment rzekomej czaszki Adolfa Hitlera.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Klub Polaczków. Schalke 04 ma 120 lat
Historia
Kiedy Bułgaria wyjaśni, co się stało na pokładzie samolotu w 1978 r.
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar