Dla prezydenta Nicolása Maduro jego przeciwnicy polityczni to „śmieci", „pasożyty", a nawet „diabły". W takiej atmosferze stają się oni celem ataków. Jeden z kandydatów opozycji, socjaldemokrata, został rozstrzelany na scenie w czasie wiecu wyborczego.
Nawet w takiej atmosferze obecna władza ma powody, aby obawiać się porażki w wyborach parlamentarnych.
W nocy z niedzieli na poniedziałek będzie już wiadomo, czy mieszkańcy Wenezueli nie mają już dość rewolucji trwającej nieustannie od 17 lat. Do tej pory sprawujący władzę od 1998 roku zwolennicy zmarłego prezydenta Hugona Cháveza wygrali wszystkie wybory parlamentarne.
Teraz może być inaczej. Z ostatnich sondaży wynikało, że kandydaci opozycji z Demokratycznego Zjednoczenia Okrągłego Stołu (MUD), będącego konglomeratem wielu grup opozycyjnych, mieli jeszcze kilka dni temu 28–30-proc. przewagę nad PSUV, czyli Zjednoczoną Partią Socjalistyczną Wenezueli. Niedługo okaże się, czy intensywna kampania rządu, która głosi, że opozycja zamierza znieść wszelkie przywileje dla biednych w sferze szkolnictwa, mieszkaniowej czy służbie zdrowia, nie zredukuje przewagi opozycji do zera.
Władze przygotowały się do niedzielnych wyborów szczególnie starannie. Odpowiednio wykrojono więc okręgi wyborcze, a siedmiu najbardziej znanych polityków opozycji nie może w wyborach uczestniczyć, jak np. Leopoldo López, szef ugrupowania Voluntad Popular (Wola Ludu). We wrześniu został skazany na 14 lat więzienia za wzywanie w ubiegłym roku w czasie ulicznej demonstracji do obalenia rządu.