„Wrogie posunięcia w celu wywołania wojny nuklearnej osiągnęły niebezpieczną granicę” – napisała na pierwszej stronie o tych manewrach gazeta komunistów z Północy „Rodong Sinmun”.
Północ szczególnie zdenerwował udział w dorocznych ćwiczeniach najnowszych amerykańskich myśliwców klasy „stealth”, czyli niewidzialnych dla radarów – a już szczególnie dla nieco przestarzałej obrony przeciwlotniczej Pjongjangu. Poza myśliwcami wezmą w nich udział wszelkie możliwe samoloty, nawet należące do amerykańskiej piechoty morskiej, AWACS-y i bombowce strategiczne B-1. „USA zaangażowały się w niebezpieczną grę atomową na Półwyspie Koreańskim, proszą się o nuklearną wojnę” – tak z kolei opisało ćwiczenia północnokoreańskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych.
Kryzys na Półwyspie wszedł w nową fazę, gdy 29 listopada Pjongjang wystrzelił swoją największą dotychczas rakietę międzykontynentalną. Jej start był dla wszystkich zaskoczeniem, a jeszcze większym okazał się jej potencjalny zasięg obejmujący całe terytorium USA. Eksperci i wojskowi uderzyli na alarm. – Z biegiem lat (Kim) uczy się na błędach, poprawia, a w końcu stał się zagrożeniem dla nas wszystkich – stwierdził gen. Herbert McMaster, doradca prezydenta USA ds. bezpieczeństwa narodowego.
W Waszyngtonie zaczęto poważnie się zastanawiać nad wywołaniem wojny prewencyjnej z reżimem Kima, by zniszczyć jego arsenał rakietowy i atomowy. – Myślę, że naprawdę zaczyna nam brakować czasu. Jeśli (Północna Korea) zrobi jakikolwiek podziemny test nuklearny, będziemy musieli być gotowi na bardzo poważną odpowiedź Stanów Zjednoczonych – powiedział senator Lindsey Graham, należący do Komisji Sił Zbrojnych Senatu.
Dotychczas Pjongjang przeprowadził sześć eksplozji jądrowych (ostatnią 3 września tego roku). Jednak jego wojskowi nie potrafią zmniejszyć ładunku tak, by dało się go umieścić w głowicy rakiety oraz ochronić go przed zmianami temperatur w czasie dwukrotnego przechodzenia przez atmosferę. Kolejny wybuch mógłby przybliżyć ich do rozwiązania problemu.