Mateusz Szlachtycz odsłania tajemnice kapitana Żbika

Trudno bezspornie orzec, który milicyjny (super?)bohater jest najsłynniejszy. Na szczęście inaczej niż w przypadku amerykańskich herosów, tworzonych przez konkurencyjne wydawnictwa komiksowe, idole peerelowskiej młodzieży ze sobą nie rywalizują.

Aktualizacja: 21.05.2017 07:07 Publikacja: 21.05.2017 00:01

Mateusz Szlachtycz odsłania tajemnice kapitana Żbika

Foto: materiały prasowe

„Skoro mój Borewicz doczekał się książek i prac magisterskich, to starszy stopniem i metryką kpt. Żbik też na to zasługuje" – ugodowo zaznacza na tylnej okładce aktor Bronisław Cieślak.

Miała to być biografia szczególna, bo dotycząca postaci fikcyjnej. Pomysł wydawał się ciekawy, ale jego realizacja raczej biografią nie jest. I dobrze. Samozwańczy detektyw popkultury Mateusz Szlachtycz pokusił się o coś więcej: przeprowadził gruntowne śledztwo historyczne. Swoje trzy grosze dorzucił podobno największy żbikolog Max Suski. I tak powstała zupełnie nietypowa praca popbadawcza, nazwana bardzo celnie portretem pamięciowym.

Żbik, Jan Żbik, kapitan Milicji Obywatelskiej, był peerelowską odpowiedzią na zachodnią popkulturę. Jego przygody można było śledzić w wydawanych w latach 1967–1982 „kolorowych zeszytach", bo propagandzie słowo „komiks" nie przechodziło przez tuby. Z założenia miały one indoktrynować młodzież, przybliżać jej wyzwania, z jakimi mierzą się na służbie dzielni funkcjonariusze, i przestrzegać ją przed niebezpieczeństwami, także ideologicznymi. Ale pod tą przykrywką krył się estetyczny powiew Zachodu, którym – jak wspomina Szlachtycz – znudzona szarówką PRL młodzież oddychała pełnymi haustami.

Autor chwycił się wielu wątków, może nawet zbyt wielu. W książce mamy historię instalowania się w Polsce komunizmu, krótkie dzieje propagandy, analizę nurtu powieści milicyjnej, a także przegląd sztuki komiksu czasów PRL. Najciekawsze jest jednak prawdziwe śledztwo, którego zakres może imponować: od poszlak łączących fikcyjną postać z historią jej autora, podpułkownika MO Władysława Krupki, aż po żmudne rozpoznanie wszystkich prawdziwych miejsc, których nazwa czy choćby adres padają na kartach zeszytów. Jego rozmach i efekty pozytywnie zaskoczą nawet tych, którzy – jak wcześniej i ja – postacią Kapitana Żbika w ogóle się nie fascynują.

Mateusz Szlachtycz „Kapitan Żbik. Portret pamięciowy" The Facto, 2017

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

„Skoro mój Borewicz doczekał się książek i prac magisterskich, to starszy stopniem i metryką kpt. Żbik też na to zasługuje" – ugodowo zaznacza na tylnej okładce aktor Bronisław Cieślak.

Miała to być biografia szczególna, bo dotycząca postaci fikcyjnej. Pomysł wydawał się ciekawy, ale jego realizacja raczej biografią nie jest. I dobrze. Samozwańczy detektyw popkultury Mateusz Szlachtycz pokusił się o coś więcej: przeprowadził gruntowne śledztwo historyczne. Swoje trzy grosze dorzucił podobno największy żbikolog Max Suski. I tak powstała zupełnie nietypowa praca popbadawcza, nazwana bardzo celnie portretem pamięciowym.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Menedżerowie są zmęczeni
Plus Minus
Konrad Szymański: Cztery bomby tykają pod członkostwem Polski w UE
Plus Minus
Polexit albo śmierć
Plus Minus
„Fallout”: Kolejna udana serialowa adaptacja gry po „The Last of Us”
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Kaczyński. Demiurg polityki i strażnik partyjnego żłobu