Wizyta w największym mieście Kraju Basków nigdy nie należy do przyjemności. W zeszłym sezonie wygrały tam tylko dwie drużyny (Villarreal i Real Sociedad), porażki poniosły Atletico i Sevilla, a Real i Barcelona zdobyły po punkcie.
Może dlatego brak zwycięstwa na inaugurację nie wzbudził w Katalonii aż takiego niepokoju jak uraz Luisa Suareza. Do gry po kontuzji nie wrócił wciąż Leo Messi. W ofensywie pozostali Ousmane Dembele i kupiony za 120 mln euro Antoine Griezmann.
To właśnie sprowadzony z Atletico Francuz został przesunięty w meczu z Athletikiem (0:1) z lewej strony na środek ataku w miejsce Suareza. Ale na razie nie pokazał żadnego z atutów, z których był znany w Madrycie. Nie oddał ani jednego groźnego strzału, widać było, że współpraca z kolegami nie układa się jeszcze po jego myśli. Lepiej wypadł drugi z wielkich letnich nabytków, porównywany już do Pepa Guardioli Frenkie de Jong.
Wciąż nie wiadomo, jak skończy się transferowa saga z Neymarem, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że kolejny raz sukces Barcy zależeć będzie od dyspozycji Messiego. Król jest tylko jeden, ale liczba pomagierów, jakich dostał do pomocy, robi wrażenie. Tym bardziej trudno przypuszczać, by konkurencja z Madrytu już w nadchodzących miesiącach była w stanie rzucić wyzwanie Katalończykom.
Ubiegły sezon Real kończył z najwyższą w historii stratą do Barcelony (19 punktów). To był wystarczający powód, by na Santiago Bernabeu dokonać rewolucji. Wezwany na ratunek Zinedine Zidane nie odmówił, miał dostać pełnię władzy i nieograniczone środki na wzmocnienia.