Do niedawna można było to uznać za mało prawdopodobne, mimo że od wiosny zeszłego roku Ukraińcy mogą już bez wiz legalnie podróżować po całej Unii Europejskiej. Nie sprawdziły się obawy części agencji zatrudnienia, że czeka nas exodus pracowników z Ukrainy, którzy pojadą pracować na czarno w Niemczech. Tyle że nie sprawdziły się na razie. Za kilka miesięcy zagrożenie stanie się bardzo realne; w przyszłym roku za Odrą ma wejść w życie ustawa umożliwiająca legalną pracę fachowcom i specjalistom spoza Unii Europejskiej. Ma ona ułatwić życie głównie tym Ukraińcom, którzy już teraz pracują na zachodzie Europy nielegalnie, zarabiając trzy–czterokrotnie więcej niż w Polsce. Możliwe jednak, że zachęci do migracji za pracą także innych pracowników z Ukrainy, w tym tych przebywających obecnie nad Wisłą. Tym bardziej że niespecjalnie staramy się ich zatrzymać.

Czytaj także: Zły sen polskich pracodawców. Widmo odpływu Ukraińców

Pracodawcy i agencje zatrudnienia narzekają na wielomiesięczny proces załatwiania wiz i zezwoleń na pracę dla cudzoziemców spoza Unii, który utrudniają niespójne wymagania urzędów wojewódzkich. Nie wiadomo, kiedy (i czy) wejdą w życie oczekiwane przez pracodawców i pracowników ze Wschodu zmiany w zatrudnianiu cudzoziemców, a konkretnie wydłużenie z 6 do 12 miesięcy maksymalnego okresu pracy na podstawie oświadczenia. Miała je wprowadzić nowa ustawa o rynku pracy, która w październiku zniknęła ze strony Rządowego Centrum Legislacji i wróciła do Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Do uzgodnień międzyresortowych wrócił też projekt nowej polityki migracyjnej, której założenia przewidywały m.in. szereg zachęt do pracy i osiedlania się w Polsce, a miały być ogłoszone we wrześniu. Zamiast tego we wrześniu zdymisjonowano odpowiedzialnego za nią wiceministra rozwoju Pawła Chorążego, który otwarcie mówił o konieczności sprowadzania do Polski imigrantów zarobkowych z Ukrainy czy Azji. Nowa polityka migracyjna padła ofiarą kampanii przed wyborami do samorządów, co dobrze pokazał (jakby ktoś miał jeszcze wątpliwości) szeroko krytykowany antyimigrancki spot PiS opublikowany na finiszu kampanii.

Dla porównania w Niemczech pomimo ogromnej fali uchodźców i imigrantów zarobkowych, która napłynęła tam w ostatnich latach, rządząca za Odrą koalicja szybko porozumiała się w sprawie nowych regulacji otwierających niemiecki rynek na fachowców i specjalistów spoza Unii. Nie uległa antyimigranckim nastrojom, choć te są w Niemczech dużo silniejsze niż w Polsce. Za Odrą liczy się strategiczna kalkulacja. U nas polityczne emocje i potrzeby chwili. One mogą sprawić, że nie będziemy szybko mieli strategicznego podejścia do imigracji zarobkowej, która ułatwiłaby nam konkurencję o bliskich nam kulturowo pracowników ze Wschodu. Nawet o te setki tysięcy osób, już teraz legalnie pracujących w naszym kraju i zasilających ZUS i pobudzających polską gospodarkę. Tylko w ubiegłym roku wydali oni w Polsce 7,7 mld zł. Oby się nie okazało, że w przyszłości będą u nas najwyżej kupować kawę i hot doga na stacjach benzynowych przy autostradzie, którą pojadą do Niemiec.