"Rzeczpospolita": W czwartek minęło równo 50 lat od założenia legendarnego zespołu Breakout. Powstał on 1 lutego 1968 r. w Rzeszowie. Jednak jako autor tekstów już wcześniej współpracował pan z wokalistą zespołu Tadeuszem Nalepą.
Bogdan Loebl: Tak sprawił los. Trafiłem do Rzeszowa przez przypadek. Związek Literatów oddelegował mnie tam z Krakowa, bo miałem zostać prezesem Klubu Literackiego. Na jednym ze spotkań podszedł do mnie Stanisław Guzek, dziś znany jako Stan Borys. Chciał pokazać mi swoje wiersze. Zaczęliśmy rozmawiać i okazało się, że to bardzo oczytany młody człowiek. Wkrótce się zaprzyjaźniliśmy, bo to był wówczas mój jedyny partner do rozmowy. To on zapoznał mnie z Nalepą. W 1965 r., wkrótce po tym spotkaniu, w Rzeszowie miał się odbyć konkurs muzyczny. Oni chcieli wziąć w nim udział jako zespół Blackout. Mieli nawet trzy kompozycje, ale nie mieli tekstów.
I poprosili o pomoc.
Na początku byłem sceptyczny, bo po prostu się na tym nie znałem. Pisałem wiersze, a z muzyki słuchałem tylko jazzu, bo ówczesne piosenki były strasznie głupie... W radiu puszczano „Biedroneczki są w kropeczki” i jakieś inne idiotyczne utwory. Muzyka mnie denerwowała, ale w końcu dałem się namówić Staszkowi. Przynieśli mi magnetofon w takiej ogromnej walizce ze szpulą, która z tyłu miała wajchę do przewijania. Gdzieś w muzeum techniki jeszcze powinno coś takiego stać. Puszczałem te melodie rano w trakcie śniadania, coś sobie pisałem. I tak powstał pierwszy tekst – „Boję się psa”. Ale w zespole zaczęły się pojawiać animozje. Dlatego w 1968 r. powstał nowy – Breakout.
A pan znowu z nimi pracował.