Jeszcze kilka dni temu można było sobie te obchody wyobrazić w stylu iście amerykańskim: baloniki, grill, sztuczne ognie i piwo. Bo jest co świętować. Po trudnym starcie firma osiągnęła gigantyczny sukces. Szybko stała się najpopularniejszą mobilną aplikacją do przewozu osób. Dała pracę tysiącom ludzi. Wprowadziła nowe standardy szybkości i jakości obsługi klientów. I co najważniejsze, przez niskie ceny poszerzyła rynek konsumencki, bez straty dla tradycyjnych korporacji taksówkarskich, o czym pisaliśmy na łamach „Rz".

Podsumowując, niemal perfekcyjnie wpisała się w stawiającą na innowacyjność strategię odpowiedzialnego rozwoju premiera Morawieckiego. To już jednak nieaktualne. Dziś wiadomo, że obchody mogą zostać odwołane. Ministerstwo Infrastruktury wprowadzi dla kierowców Ubera obowiązek posiadania takich samych licencji, jakie mają taksówkarze. Dla partnerów Ubera oznacza to oczywiście śmierć. Osobiście nie widzę żadnych przemawiających za tym racji ekonomicznych. To typowy zabieg antykonsumencki wymuszony przez nieliczną grupę nacisku. Ktoś jej ustąpił, wymiękł albo się przestraszył. Stracą na tym w skali roku setki tysięcy ludzi. Stracimy wszyscy, poza taksówkarzami, transportem miejskim i właścicielami samochodowych szrotów. A swoją drogą co to za silna władza, która ulega kolejnym grupom szantażystów? Najpierw górnicy, potem aptekarze, teraz taksówkarze. Czyżby interes ogółu w ogóle się nie liczył?