"Rzeczpospolita": 60 lat temu, 3 października 1958 r., trafił do kin „Popiół i diament” Andrzeja Wajdy – o żołnierzach AK rozważających wyjście z podziemia w 1945 r. Czy to najwybitniejszy film lat 50. i 60.?
Prof. Tadeusz Lubelski: Takie opinie zawsze są względne, niemniej ja bym nawet wzmocnił tę ocenę: to w ogóle najważniejszy polski film. Żaden inny nie odegrał tak ważnej roli ani w Polsce, ani na świecie. Film wszedł na ekrany w bardzo gorącym okresie – dwa lata po Październiku ’56, a swoją konstrukcją, odwagą artystyczną i kreacją Zbigniewa Cybulskiego, grającego na granicy histerii, bardzo mocno oddziaływał na emocje. Jego akcja toczy się w 1945 r., ale w powszechnym odbiorze bardziej opowiadał o sytuacji Polski Ludowej w 1958 r., o ówczesnych nastrojach; był takim historycznym filmem współczesnym.
Dlaczego więc tak dobrze został przyjęty na Zachodzie, który nie do końca przecież rozumiał nasze dylematy?
Bo działał jak starożytne katharsis: łączył tragizm z nadzieją. Świetnie przyjęty został w Japonii, wielkie wrażenie zrobił w ZSRR. Co ciekawe, na Łotwie nakręcono „Kamień i pył”, który był przełożeniem dzieła Wajdy na tamtejsze realia. A Martin Scorsese, realizując „Taksówkarza”, kazał Robertowi De Niro oglądać „Popiół i diament” i dał mu nawet ciemne okulary, by wyglądał jak Cybulski.
Wydaje się, że w świecie nowych mediów kino nie oddziałuje już tak mocno jak dawniej. Tymczasem od tygodni Polacy gorąco dyskutują o „Klerze” Wojciecha Smarzowskiego.