Już sam fakt, że po dwóch kadencjach Olgierda Łukaszewicza na stanowisko nowego prezesa ZASP trudno było znaleźć podobnie charyzmatycznego aktora o duszy społecznika, napawa smutkiem. Mam ciągle wrażenie, że ZASP znajduje się w strasznej zaspie. I nie jestem w tym odosobniony.
A środowisku aktorskiemu w dzisiejszych trudnych czasach przydałaby się z pewnością silna reprezentacja. Warto jednak zadać wiele pytań. Na przykład o to, dlaczego ławka ewentualnych kandydatów na prezesa ZASP jest taka krótka. Trudno znaleźć na niej aktorów tej klasy co Gajos, Trela, Radziwiłowicz, Stuhr, Englert czy Kondrat. To by z pewnością była siła rażenia, np. w rozmowach z rządem.
Fakt, że większość z tych aktorskich sław już nie należy do ZASP, kiedyś wydawałby się nie do pomyślenia, a dziś jest czymś oczywistym. Wymieniłem kilka nazwisk aktorów, ale podobnie mógłbym zrobić w przypadku aktorek. Czy nie jest znamienne, że znakomita Joanna Szczepkowska bardzo poważnie potraktowała propozycję objęcia funkcji prezesa i szybko złożyła rezygnację, nie chcąc uczestniczyć w grze pozorów?
Przeciętnemu zjadaczowi chleba ZASP kojarzy się nie z prężnym związkiem zawodowym, walczącym o prawa aktorów, wygrywającym w sporach z pracodawcami, politykami czy państwem, ale z instytucją, na którą trzeba płacić składki, by po latach pracy otrzymać list gratulacyjny z okazji jubileuszu, mieć możliwość spędzenia ostatnich lat w Domu Artystów Weteranów Scen Polskich w Skolimowie oraz liczyć na podniosłą mowę pożegnalną prezesa nad swą trumną.
Zresztą z tym Skolimowem wcale nie jest tak łatwo, jakby się mogło wydawać. 90 lat temu Antoni Bednarczyk chciał stworzyć rodzaj przytuliska dla schorowanych, steranych życiem, biednych braci aktorów, których często nie stać było na pobyt w szpitalu czy sanatorium. Tymczasem od lat jest to rodzaj świetnie prowadzonego, ale ekskluzywnego ośrodka. A miesięczny koszt pobytu jest dla wielu barierą nie do pokonania.