Szkoda, że o tej sentencji nie pamiętał adw. Krzysztof Stępiński gdy przystępował do pisania artykułu "Mam nadzieję, że będzie lało". Jest on bowiem tekstem klękacza, który chce bronić cudzych praw, a boi się walczyć o własne. Czegóż jednak spodziewać się po autorze zachęty adwokatów do jedzenia owsa?

Bardzo ładnie wygląda (na papierze) deklaracja, że adwokaci powinni walczyć o swe prawa za pomocą logicznej i rzeczowej argumentacji, a nie za pomocą kilofów i demonstracji. Logiką adwokaci posługiwali się od lat w rozmowach z władzą wykonawczą ustawodawczą. Za każdym razem spotykali się nie tylko z niezrozumieniem, ale wręcz ze złą wolą i lekceważeniem ze strony Ministerstwa Sprawiedliwości i rządzącej koalicji. Trudno bowiem inaczej niż złośliwością nazwać nie tylko nie podwyższanie stawek za reprezentację z urzędu przez kilkanaście lat, ale wręcz ich obniżanie za obecnej koalicji w szeregu przypadków. Szczególnie podłe było obniżenie stawki w wypadku procesów o odszkodowania za złe warunki w celach więziennych. Teraz za skomplikowane, często wieloletnie procesy adwokat z urzędu otrzymuje 120 zł. Na papier i toner może jeszcze mu starczy, na koszty biletów autobusowych na dojazdy do sądu pewnie już nie. Całkiem poważnie Sejm rozpatruje propozycję, aby adwokaci ustanawiani w sprawach sądowoadministracyjnych mogli otrzymywać wynagrodzenie mniejsze niż przewidziana stawka minimalna. Do tego dodajmy nakładanie w ostatnich latach co raz to nowych, ciężkich obowiązków na adwokatów, wprowadzenie możliwości karania ich przez sądy za domniemane niewykonywanie obowiązków, niczym pospolitych przestępców. Albo też zaostrzenie kar i kosztów dyscyplinarnych do tego stopnia, że po ich lekturze odnosi się wrażenie, że Ministerstwo Sprawiedliwości ma więcej zrozumienia dla bandytów, niż obwinionych adwokatów. Przesada? Nawet w sprawie o najcięższe zbrodnie górną granicą opłaty za postępowanie przed sądami państwowymi jest 600 zł, przy czym jej wysokość zależy od wysokości kary, im wyższa tym opłata wyższa. Sąd Najwyższy za rozpatrzenie kasacji karnej pobiera 750 zł. Tymczasem adwokat skazany przez własny sąd koleżeński zapłaci po wielokroć więcej-górną granicą jest kwota 3.000 zł. Przy czym wysokość opłaty zależy nie od surowości kary, tylko długości postępowania. Czyli sprawy na którą obwiniony ma znikomy wpływ.

W tej sytuacji bardzo wielu adwokatów uznało, że prowadzenie kulturalnej i rzeczowej rozmowy z władzą przypomina przysłowiowy "śpiew przed głuchymi". Najwyraźniej rządząca ekipa rozumie nie siłę argumentów, tylko argumenty siły. Jakiś czas zajęło, aż do środowiska adwokackiego dotarła ta prawda. W tej sytuacji decyzja o zorganizowaniu protestów ulicznych jest zrozumiała, jako wyraz desperacji i frustracji. Szczególnie tych młodych adwokatów, którzy za ciężkie, często pożyczone pieniądze, kończyli studia prawnicze i słono płacili Ministerstwu Sprawiedliwości za aplikację adwokacką. To ta sama ekipa rządzi od 8 lat, odpowiada za opłaty, egzaminy adwokackie i skalę dopuszczenia nowych adwokatów na rynek. Tym samym ponosi też odpowiedzialność za ich los na zdemolowanym rynku usług prawnych. Tymczasem odpowiedzią Ministerstwa jest opisane wyżej przykręcanie śruby adwokatom, obniżki stawek za pomoc prawną z urzędu, a ostatnio osławione pakamery, czyli miejsca przymusowej pracy za głodowe stawki. A nawet i tu osoby bez uprawnień są faworyzowane!

Owszem, można dalej milczeć. Tracąc resztki szacunku opinii publicznej i samych siebie, potwierdzając opinię, że adwokat to ktoś taki, kogo każdy może bezkarnie kopać. I jeść, jak niedawno zalecał na łamach "Rz" adw. Krzysztof Stępiński, owies. Pamiętajmy jednak, że w antycznej Grecji owies był pożywieniem baranów. Szkoda tylko, że autor takich dobrych rad zamiast jedzenia owsa woli wykłady dla aplikantów po 500 zł za godzinę i obowiązki wynikające z lukratywnej funkcji zastępcy rzecznika dyscyplinarnego. Hojnie opłacanych ze składek tych, którym po uregulowaniu zobowiązań pozostają pieniądze tylko na owsiankę.