[b]Szef rządu może się urwać? Współpracownik Kazimierza Marcinkiewicza opowiadał nam, że oficer BOR nie chciał wypuścić kiedyś premiera „na miasto”. [/b]
Jak premier chce wyjść, to wyjdzie. Będąc premierem zamówiłem taksówkę, wsiadłem do niej z żoną i ku zdumieniu kierowcy pojechaliśmy do znajomych. Po 10 minutach dogonił mnie szef ochrony swoim samochodem. Nie mieszkałem w rezydencji premiera na Parkowej, tylko u siebie. Pod moim blokiem stał domek kempingowy, gdzie mieszkali funkcjonariusze BOR.
[b]Pana szefem ochrony był pułkownik Wiesław Bijata, ciągle o pół kroku za panem. Musiał być ważną postacią w pana otoczeniu? [/b]
Szef ochrony premiera czy prezydenta jest kimś istotniejszym, niż wygląda to na pierwszy rzut oka. To ludzie odpowiedzialni i na poziomie. Pułkownika Bijatę znałem od lat 90. Był nie tylko szefem mojej ochrony, ale także ważnym asystentem politycznym.
[b]Pytał go pan: „jak wypadłem?”, „mam taki pomysł, co o tym sądzisz?” [/b]
Między innymi. Prosiłem go też na przykład o portrety psychologiczne różnych osób. Na zasadzie „Co myślisz o tym czy o tamtym?”.
[b]Pod koniec dawał pan upust swojej agresji do otaczającego świata. Zaczynał pan jak szermierz. W czasie debaty nad wotum zaufania mówił pan o Janie Rokicie: „Utalentowany facecjonista, ze skłonnościami do histerycznych uniesień i przeróżnych krętactw”. Pod koniec walił pan obuchem: „Pan jest zerem, panie Ziobro”. [/b]
Człowiek jest tylko człowiekiem. Materiał się zużywa. A irytacji jest coraz więcej. Prawdziwy problem zaczyna się wtedy, gdy zaczynają spadać notowania w sondażach. Natychmiast ujawniają się wszystkie tendencje odśrodkowe. To, co burzy się gdzieś głęboko, nagle wypływa na powierzchnię. W końcu zaczyna pękać. Wcześniej, czy później pojawi się Brutus, który wyciągnie sztylet. Atakowany premier zmienia się w przywódcę stada, który tylko się odgryza. Dziś Tusk jest w dobrej sytuacji, bo poparcie mu nie spada, ale tak nie będzie do końca świata.
[b]Tusk jest oskarżany o to, że otoczył się tabunem PR-owców. Pan też miał takich ludzi? [/b]
Nie korzystałem z usług agencji PR. Uważałem, że od tego jest zespół prasowy i doradcy premiera. Ale dziś to się bardzo zmieniło. Duża część Kancelarii Premiera, a także osoby z zewnątrz pracują tylko na swojego szefa. Zaczynając od analizy sondaży, kończąc na wyglądzie i sposobie ubierania się. I to jest słuszne, bo na szefie rządu i szefie partii „wisi ten cały interes”. Jego potknięcie rzutuje na przyszłość całej formacji.
[b]To w porządku robić za pieniądze podatnika PR szefowi partii rządzącej? [/b]
Na całym świecie jest taka tendencja. Era wielkich manifestów programowych, wielkich prądów ideowych i filozoficznych minęła. Wybory wygrywa się dziś w inny sposób, nie za pomocą programowych wizji. Robi się to za pomocą skutecznego uwodzenia. Dziś trzeba polityka, który w ciągu 20 sekund powie tezę, która przyciągnie uwagę słuchaczy.
[b]...Jesteśmy zieloną wyspą... [/b]
Na przykład. W dodatku, jeśli taki polityk jest opalony, dobrze ubrany, ma modny krawat to wystarczy. Manifesty oczywiście trzeba pisać, ale głównie dlatego, żeby odpowiedzieć na pytanie: „A ma pan program?” „Proszę, to jest mój program”.
[b]Polityka zbliża się do reklamy? [/b]
I nie ma co się oburzać, tak po prostu jest wszędzie. Programy mogą być świetne, ale i tak ich nikt nie czyta. Trzeba mieć kilku liderów przywiązanych do określonych wartości, którzy potrafią przetłumaczyć skomplikowany program na język krótkich, jasnych komunikatów i znakomicie wypadną w mediach. To wystarczy.
[b]W końcu przestał pan być premierem. Jaka była nowa rzeczywistość? [/b]
Kiedy premier opuszcza swoje stanowisko przechodzi obok ludzi, których już wcześniej mijał wspinając się. Ale teraz spada w dół, w przeciwnym kierunku. Na wielu twarzach widać jawną satysfakcję.
[b]Kiedy Jerzy Buzek wybrał się pierwszy raz do Warszawy po złożeniu teki premiera, to podobno straż miejska założyła mu blokadę na koło. Były szef rządu nie wiedział, że parkowanie jest już płatne. Pan też miał takie ostre hamowanie? [/b]
Aż tak bardzo się nie oderwałem. Hamowanie jest jednak ostre. Gwałtownie topnieje krąg przyjaciół, telefon przestaje dzwonić. Kiedy kończyłem 50 lat byłem „kanclerzem” szefem potężnego Urzędu Rady Ministrów. Pod naciskiem przyjaciół i współpracowników wydałem przyjęcie na kilkaset osób. Trudno się było na nie dostać: o wiele więcej ludzi chciało tam być niż mogło. Kiedy kończyłem 60 lat spotkałem się w gronie 12 osób. Tak to wygląda. Pustkę trzeba jakoś zapełnić, bo wpadnie się w ciężką frustrację. Dlatego warto mieć jakiś alternatywny świat. Ja na szczęście miałem.
[b]Tuska też to czeka? [/b]
Zależy w jakich okolicznościach będzie odchodził. Ale nawet jak odejdzie w przyjaźni z otoczeniem, to i tak będzie przez tych, co przyjdą po nim traktowany trochę jak zgniłe jajo. Zawsze młodzi patrzą na starszych i zadają sobie pytanie: „Co ci faceci tu jeszcze robią? Przecież to jest nasze miejsce!”.