Mój udział w dyskusji na temat zmian w systemie emerytalnym proszę traktować nie jako wypowiedź prezesa banku centralnego, ale bardziej jako głos zatroskanego obywatela dysponującego pewną wiedzą ekonomiczną i bagażem politycznych doświadczeń, któremu coraz mniej odpowiada zalew nie zawsze rzetelnych liczb i argumentów, podlanych w dodatku sosem mniej lub bardziej kąśliwych uwag poszczególnych adwersarzy.
Konieczne jest uporządkowanie informacji tak, by przeciętny obywatel był w stanie coś z tej kakofonii informacji zrozumieć. Uwaga powinna być skoncentrowana na najważniejszych sprawach, kwestie technicznych szczegółów i oszacowań ekonomicznych efektów można zaś pozostawić ekspertom. Tocząca się debata publiczna w mojej opinii ma sens, o ile koncentruje się nie na sporze i linii podziałów, ale na problemie, który należy rozwiązać. Poszukiwanie rozwiązania wymaga rozważenia w dobrej wierze argumentów drugiej strony i woli poszukiwania tego, co nas łączy.
[srodtytul]Co nas łączy?[/srodtytul]
Łączy nas na pewno generalna ocena reformy emerytalnej jako śmiałego, pionierskiego kroku, który został przygotowany przez grupę ekspertów wspartych przez część dalekowzrocznie myślących elit politycznych. Na marginesie dodajmy, że poparcie reformy znalazło promotorów w różnych ugrupowaniach politycznych. U progu nowego stulecia Polska wdrożyła reformę emerytalną, kiedy znaczna część Europy dopiero rozpoczynała dyskusję o finansowych skutkach procesu starzenia się społeczeństwa. Zatem nie czekając na doświadczenia innych, rozpoczęliśmy reformę, której skutki oddziaływania wykraczały poza horyzont jednego pokolenia i miały zapewnić utrzymanie równowagi finansów państwa w długiej perspektywie.
Reforma stawiała sobie za cel przede wszystkim stworzenie bodźców zachęcających do jak najdłuższej aktywności zawodowej. Wysokość przyszłej emerytury miała być funkcją liczby przepracowanych lat i wysokości płaconej składki. Uporządkowanie systemu w tym zakresie dotyczyło obu filarów systemu emerytalnego. Dodatkowo, tak zdefiniowany system zniechęcał do pracy w szarej strefie gospodarki.