W moim odczuciu – jak najbardziej, ale pod warunkiem, że zna się erudycyjne możliwości autora. Piotr Kraśko nieraz już udowodnił, że, co jak co, ale elokwencję, błyskotliwość, odwagę wchodzenia z butami w każde tsunami, a także umiejętność nieustannego rozwijania tematu opanował do perfekcji.
Teraz wchodzi na rynek literacki pozycją „Rok reportera”, dziełem wybitnym, nieszablonowym, opartym na własnych spostrzeżeniach, których dokonał, przemierzając wojenne fronty w pozycji frontem do kamery. Skąd wiem, skoro nie czytałem? A z przedmowy.
„Wydarzenia, o których opowiada ta książka, nie rozegrały się w ciągu jednego roku. Kiedy o nich myślę, wydaje mi się jednak, że to było jedno długie upalne lato. Wojny w Rwandzie, Kongu, Libanie, rozruchy w Gazie, Ramallah, Tajlandia po tsunami, Nowy Orlean po Katrinie, Irak. To zawsze było upalne lato”. A jak lato, to wiadomo, że głowa się grzeje i myśli zebrać coraz trudniej.
„W telewizji pracuje się codziennie. Już dawno przestałem dzielić dni na powszednie oraz weekendy i złapałem się na tym, że nie zauważam lat. Pierwszą i ostatnią opisaną w tej książce historię dzieli 12 lat, ale mam wrażenie, że to tylko kilka miesięcy, niecały rok. Rok reportera, który ma tylko jedną porę roku. Przez te 12 lat pomiędzy Bagdadem, Jerozolimą, Bejrutem, Guantanamo i Nowym Orleanem...” I tak dalej.
Żar leje się z nieba, woda leje się z pióra, sodowe bąbelki fruną ku niebu. I ta cudownie konsekwentna niekonsekwencja, która pozwala autorowi policzyć lata, mimo że ich nie zauważa. Z materiałów promocyjnych dzieła dowiemy się, że Kraśko „wędruje, patrzy, rozmawia, słucha”.