Filmowcy zgromadzili opowieści osób, którym na kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt minut stanęło serce i zatrzymał się oddech. Mimo że przez długi czas wyglądali na martwych, udało się ich reanimować i przywrócić wszystkie czynności życiowe. Dokumentaliści z pomocą sztabu ekspertów badają medyczne i naukowe okoliczności tych wypadków. Próbują zgłębić tajemnice ludzkiego ciała, a przy okazji pokazać, jak niewiele wciąż wiemy na jego temat.
Pierwszym bohaterem jest Amerykanin War Krenz, który pewnego wieczoru wybrał się razem z dwoma przyjaciółmi na przejażdżkę na skuterach śnieżnych. Nieoczekiwana zmiana pogody i intensywnie padający śnieg sprawiły, że mężczyzna całkowicie stracił orientację w terenie. Chwila nieuwagi wystarczyła, by zjechał z trasy wprost do lodowatego jeziora. – Ogarnęło mnie przejmujące zimno. To uczucie, które trudno porównać do czegokolwiek – wspomina. – Wiedziałem, że to koniec.
Bezskutecznie wołał o pomoc. Gdy jego przyjaciele dojechali na brzeg, zobaczyli bezwładnie pływające ciało. Byli przekonani, że War nie żyje.
Jak tłumaczą specjaliści, kontakt ciała z bardzo niską temperaturą powoduje, że organizm zostaje w pewien sposób sparaliżowany. Człowieka najpierw ogarnia senność, potem traci przytomność. Stopniowo wyłączana jest aktywność poszczególnych narządów. Paradoksalnie jednak zabójczo niska temperatura okazała się zbawienna dla Wara. Skutki niedotlenienia mózgu zostały spowolnione przez chłód. Komórki zamiast obumrzeć, przeszły w fazę hibernacji.
Mężczyzna trafił do szpitala ponad godzinę od wypadku. – Był siny. Jego serce nie biło. A temperatura ciała wynosiła niecałe 18 stopni Celsjusza – wspomina lekarz, który był wówczas na dyżurze.