Ostatnio prezydent Andrzej Duda wśród argumentów za wyborami 10 maja mówi, że w razie gdyby do wyborów nie doszło, zanim skończy się jego urzędowanie, to urząd prezydenta byłby nieobsadzony. Marszałek Sejmu nie mogłaby przejąć jego obowiązków i ciągłość władzy państwowej na tym szczeblu zostałaby zerwana. A prezydent jest niezbędny choćby do wprowadzenia ustawy czy noweli.
Konstytucja rzeczywiście nie przewidziała tej sytuacji, choć reguluje podobne w art. 131. Stanowi on, że jeżeli prezydent nie może przejściowo sprawować urzędu, to jego obowiązki tymczasowo sprawuje marszałek Sejmu, ale dotyczy to czasu, kiedy prezydent jest na urzędzie. A nadto po śmierci prezydenta, zrzeczeniu się urzędu, stwierdzeniu nieważności wyboru. Przeoczyła natomiast konstytucja sytuację, że do wyborów prezydenta może nie dojść przed końcem kadencji. Owszem, ogłoszenie np. stanu klęski żywiołowej przedłużyłoby „odpowiednio" kadencję, ale nadal otwarta byłaby kwestia, czy aż do wyboru następcy, co może nastąpić po 90 dniach od odwołania stanu nadzwyczajnego. Nie jest zresztą oczywiste, czy owe przesunięte wybory miałyby być już tylko dokończone, czy odbywać się, jak pewnie chciałaby opozycja od początku.